- W zasadzie to całą robotę wykonała moja żona - mówi teraz skromnie dzielny mężczyzna i z czułością głaszcze po główce swoją nowo narodzoną córeczkę.
Choć Beacie Biegańskiej (30 l.) do terminu porodu zostały jeszcze trzy tygodnie, tego dnia kobieta poczuła skurcze. A że wydała już wcześniej na świat, i to szczęśliwie, czwórkę dzieci, wiedziała co się święci. Zawołała męża i pognali do szpitala. - To były najdłuższe 24 kilometry w moim życiu - mówi teraz pan Jan. - Bolało coraz bardziej, więc krzyczałam, żeby szybciej jechał, bo ja chyba rodzę - dopowiada pani Beata.
I tak było, bo małej Ani naprawdę bardzo spieszyło się... do ludzi. Jej rodzice byli już prawie na rogatkach miasta, gdy nagle pan Jan zerknął na żonę i między jej nogami zobaczył... wystającą główkę córeczki. - Wtedy musiałem się już zatrzymać na poboczu drogi i pomóc żonie - wspomina dzielny tata. To, co wydarzyło się potem, trwało dosłownie kilka minut. - Byłem przy porodzie syna Grzegorza (6 l.), więc miałem trochę wprawy - cieszy się pan Janek, który dzielnie odebrał poród. Gdy malutka istotka była już na świecie, dumny ojciec owinął ją tylko w ręcznik, który żona miała ze sobą, położył dziewczynkę na piersiach zmęczonej mamy i ruszył w dalszą drogę. - Nie podjąłem się tylko przecinania pępowiny. To zrobili już w szpitalu - mówi z uśmiechem rolnik. Mała Anulka czuje się świetnie, przybiera na wadze i na pewno... bardzo polubi jazdę samochodem.