Dramat rozegrał się nieoczekiwanie i zaskakująco szybko: państwo Kumiegowie wrócili do domu z jarmarku i pan Wacław (69 l.) zauważył sąsiadów, którzy wycinali gałęzie na skarpie rozdzielającej należące do nich posesje. - Zaraz ich przegonię - powiedział do żony i dziarsko ruszył w ich stronę. Podczas kłótni zacietrzewiony Jan P. chwycił kołek i uderzył nim w głowę starszego sąsiada.
Patrz też: Warszawa Ursus: Czad zabił moją córkę i wnusia
Więcej
https://www.se.pl/wiadomosci/lokalne/warszawa/czad-zabi-moja-corke-i-wnusia-aa-r7CV-4Mof-9AoH.html
- Zaniepokoiło mnie, że mąż długo nie wraca, dlatego poszłam zobaczyć, co się tam dzieje - wspomina tamten dzień Zofia Kumiega. - Mąż w zakrwawionej kurtce siedział na pniaku. Twarz miał siną, a w uchu pełno krwi. Wołałam go po imieniu, ale nie reagował, był zupełnie bezwładny. Lekarze stwierdzili rozległy krwiak mózgu i mimo skomplikowanej operacji nie uratowali męża. On już na podwórku dla mnie umarł - mówi pani Zofia. - Gdyby żył, obchodzilibyśmy szafirowe gody - dodaje ze smutkiem.
Jan P. przyznał się do zadania śmiertelnego ciosu. - Żałuję, przez kilkadziesiąt lat mieszkaliśmy obok siebie i żyliśmy dobrze, przepraszam cię, sąsiadko - mówił przed sądem do wdowy.
Sąd Okręgowy w Rzeszowie skazał Jana P. na 2 lata pozbawienia wolności i zapłatę 2 tys. zł żonie i synom zmarłego. - Dwa tysiące za śmierć mojego męża? Czy taka jest sprawiedliwość? - żaliła się pani Zofia po ogłoszeniu wyroku.
Jan P. pięć dni później powiesił się w swojej stodole.