"Super Express": - Od wtorku polską opinię publiczną rozgrzewa sprawa nowych, pełniejszych stenogramów z ostatnich chwil lotu Tu-154M do Smoleńska. Wierzy pan, że opisane sytuacje miały miejsce?
Andrzej Melak: - Proszę pana, przez ostatnie pięć lat mieliśmy osiem różnych wersji tych nagrań. Dłuższych, krótszych. Nagrania te to medialne wrzutki. Podobnie jak całe śledztwo w sprawie katastrofy. Jego prowadzenie to wielka farsa i obrzydliwość.
- Dlaczego tak pan uważa?
- Nasi bliscy, delegacja narodowa pojechała uczcić pomordowanych w Katyniu. Przecież teraz śledztwo prowadzą tych pomordowanych wnuki i prawnuki. Nawet jeśli nie ma więzów krwi, to jest przecież coś takiego, jak ciągłość munduru. Jeżeli wojskowi prokuratorzy tak fatalnie wykonują swoją pracę, to należy tylko współczuć polskiej armii. To nie armia, a zbieranina osób, która wykonuje polityczne polecenia. Politycy być może się wybronią, ale oni, bezpośredni wykonawcy tego śledztwa, odpowiedzą przed polskim sądem. I nie będzie dla nich parasola ochronnego.
- Ostre słowa...
- Śledczy czynią szkodę rodzinom ofiar i narodowi polskiemu, który śmieje się z takiego wojska i prokuratorów, którzy co konferencja mówią co innego. Jeden mówi - nie było trotylu, po dwóch tygodniach inny mówi, że był. A w sprawie zwrotu wraku tupolewa czy czarnych skrzynek, czy przeprowadzenia ekshumacji naszych bliskich, nie podejmują decyzji. Ja na to wszystko czekam pięć lat. To hańba!
- Czyli odrzuca pan możliwość, że z czarnych skrzynek udało się odczytać coś nowego?
- Każdy logicznie myślący człowiek powie, że jeśli jest tak, jak nam się to przedstawia, to dlaczego prowadzący śledztwo nie skorzystali z oferowanej pomocy? Dlaczego tę pomoc odrzucili? Uważam, że po to, by manipulować faktami. Widzimy przecież, co robią Niemcy i Francuzi kilka tygodni po tragedii w Alpach. Tam wszystko jest nagrane, wrak uprzątnięty, ciała zebrane. U nas ciągle jest cmentarz w Smoleńsku, a w szczątkach tupolewa biologiczne szczątki naszych bliskich.
- Jaką pan ma wizję tego, co wydarzyło się pięć lat temu w Smoleńsku?
- Ja nie szukam wizji, ale opieram się na faktach. Więc wszystko wskazuje na to, że doszło do zamachu. W świetle wydania książki Jürgena Rotha widzimy to szczególnie mocno.
- Rozumiem, że chodzi szczególnie o dokumenty, które opublikował Jürgen Roth. Wskazujące na to, że niemieckie służby wiedziały o zamachu. Wierzy pan w ich autentyczność?
- Ja nie tyle wierzę w autentyczność tych dokumentów, ale w to, co ustaliły niezależne badania polskich i światowych naukowców. Książka Jürgena Rotha, ustalenia, do których doszedł, są jedynie badań tych potwierdzeniem. Pamiętać należy, że Jürgen Roth to nie jakiś nowicjusz, ale dziennikarz śledczy, który ma ugruntowaną pozycję wiarygodnego dziennikarza i reportera.
- Czyli bardziej wiarygodne są dla pana doniesienia dziennikarza śledczego niż polskich służb?
- A gdzie są polskie służby? Gdzie? Nie uzyskały wraku. Mówią, że bez wraku i najważniejszych dowodów można przeprowadzić śledztwo. Przecież to bzdura!
- A czy wierzy pan w to, że książka Jürgena Rotha może przemówić do opinii publicznej i sprawić, że odrzuci ona wersję komisji Millera? Większość Polaków raczej pod nią się podpisuje.
- Proszę pana! Ta nagonka medialna, podgrzewanie informacji, które już były publikowane kilka lat temu, to sposób na zneutralizowanie wydźwięku książki Jürgena Rotha.
- Spodziewał się pan tak burzliwych obchodów piątej rocznicy katastrofy smoleńskiej?
- Ja podchodzę do tego ze spokojem. Do wrzutek medialnych, kłamstw, nagonki, nicości moralnej tych, którzy ją prowadzą, zdążyłem się przez te pięć lat przyzwyczaić.
Zobacz też: Mama kpt. Arkadiusza Protasiuka: Mój syn jest niewinny, został kozłem ofiarnym!