Moje studia w Łodzi to było pasmo szaleństwa. Uczelnia to miejsce, w którym siedziało się dnie i noce. W tym cudownym młynie dobrze powiedziany wiersz, dobrze oceniona proza była dla nas ogromnym sukcesem. Duży wpływ na moją edukację wywarł Jerzy Antczak. To był pasjonat, kochał swoją pracę, teatr. Tłumaczył, że nawet najdrobniejszy epizod trzeba traktować jak pierwszoplanową rolę. Pamiętam, jak dostałam rolę nienormalnej dziewczynki w "Bezimiennym dziele" Witkacego w Teatrze Nowym. Choć do powiedzenia miałam niecałe trzy zdania, przypomniałam sobie słowa Antczaka. W recenzjach wymieniano mnie tuż po osobach, które grały pierwszoplanowe role.
Gdy zrobiłam dyplom, przeniosłam się wraz z moją ówczesną miłością do Warszawy szukać szczęścia w teatrach. Okazało się, że to nie taka prosta sprawa.
W Warszawie pierwszeństwo mieli absolwenci warszawskiej szkoły. Obeszłam wszystkie teatry i przyjęto mnie w końcu do Teatru Ludowego na Pradze. Dziś można by go było nazwać teatrem offowym. Grałam wszystko, co tylko można było - Balladynę, Tytanię, księżniczki, wróżki, czarownice. Graliśmy po 20, a nawet 30 przedstawień miesięcznie.
Moja pierwsza miłość skończyła się dosyć burzliwie, a na jej miejsce pojawiła się wielka miłość mojego życia, czyli mój mąż. Tomasz twierdził, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, ale zaczął ujawniać się ze swoim uczuciem dopiero, gdy byłam wolna.
Byłam okrągłą osobą, taką słowiańską dziewuchą, którą - jak to mawiał Tomek - trudno było w tyłek uszczypnąć. Biegał po teatrze i krzyczał za mną: "Kocham Klopsa". Jestem dumna z tego, że nasza miłość trwała ponad 40 lat, mimo że początki do najłatwiejszych nie należały. Zawsze był wobec mnie szczery i krytyczny. To jego recenzji najbardziej bałam się na premierach, widział moje błędy i potrafił poradzić mi, jak je naprawić.
Ożenił się ze mną, gdy miał 33 lata. Musiałam powalczyć z jego starokawalerskimi przyzwyczajeniami. Wcześniej - jak każdy facet - lubił męskie towarzystwo, gdzie można było wypić. A ja nie tolerowałam i nadal nie toleruję alkoholu w dużych ilościach. Brzydzę się pijanych osób.
Kiedy się pokłóciliśmy, następowały ciche dni. Ale kończyły się zgodą lub przeprosinami.
Teraz, gdy go już nie ma, czuję, że nade mną czuwa, że gdzieś tam z góry podpowiada mi, co robić. Tomek był uparty i uważał, że ten jego upór był jego zaletą. Ta nasza miłość była bardzo dobrą miłością. A gdy przyszło na świat długo wyczekiwane dziecko, na które czekaliśmy 10 lat, to było scementowanie naszego związku.
Jutro: O tym, jak aktorka chciała adoptować dziecko, bo przez 10 lat nie mogła zajść w ciążę