Był wieczór. Pani Iza spacerowała z Wegą po niezabudowanym odcinku ul. Pomorskiej w Łodzi. - Szłam poboczem. Z przeciwka nadjechał samochód. Zrobiłyśmy z Wegą krok w bok, żeby ustąpić mu miejsca. Weszłyśmy w kałużę. Nagle Wega przeraźliwie zaskowyczała. Padła na ziemię. Chwyciłam ją za głowę, wtedy przez moje ciało przeszedł prąd - opisuje Iza Czerwińska.
Zszokowana kobieta zadzwoniła do męża po pomoc. - Gdy przyjechałem na miejsce, woda w tej kałuży aż parowała - mówi Mariusz Czerwiński.
Przeczytaj koniecznie: Zabrze: Pijany zabił swoją pasażerkę
Mężczyzna zadzwonił po policję. Na miejsce dotarli też pracownicy Łódzkiego Zakładu Energetycznego. - Jeden z nich dotknął latarni próbnikiem - tłumaczy Czerwiński. - Zaświecił się. Panowie stwierdzili, że latarnia jest pod napięciem.
Pan Mariusz martwego psa zakopał, a jego żona wróciła do domu. Czuła się jednak fatalnie. Następnego dnia rano trafiła do szpitala. Lekarze stwierdzili liczne zmiany w sercu. Alina Chwiejczak, rzecznik prasowy Łódzkiego Zakładu Energetycznego twierdzi, że zdarzenie jest nieszczęśliwym wypadkiem, którego nie można było przewidzieć. I dodaje, że do czasu wyjaśnienia, nie będzie sprawy komentować. Tymczasem łódzka policja wszczęła postępowanie w sprawie narażenia człowieka na utratę zdrowia lub życia.