Pani Barbara i Stanisław S. poznali się dwa lata temu, gdy kobieta wrzucała listy do skrzynek zawieszonych w kamienicy, w której mieszka mężczyzna. Szybko zostali parą, ale jak to w związkach bywa i im zdarzały się drobne sprzeczki. Dlatego raz mieszkali wspólnie, innym razem po kłótni rozstawali się i mieszkali osobno. Właśnie po takiej kłótni listonoszka w godzinach pracy postanowiła odwiedzić Stanisława S. Miała nadzieję, że znów się pogodzą.
- Od słowa do słowa i zaczęliśmy rozmawiać - mówi kobieta. - Powiedziałam mu, że muszę pojechać w odwiedziny do mojej córki, która trafiła właśnie do szpitala. Wtedy nagle w niego wstąpił diabeł. Zaczął wykrzykiwać, że gdy on leżał w szpitalu, ja się nim zupełnie nie interesowałam, że przez dwa tygodnie go nie odwiedziłam, a on leżał nieogolony na szpitalnym łóżku - opowiada pani Barbara.
Sławomir S. po tym, jak wykrzyczał swoje pretensje, nagle zaatakował listonoszkę i jak pospolity bandzior ukradł jej torbę z pieniędzmi przeznaczonymi dla emerytów.
- Zaczął mnie okładać pięściami - relacjonuje pani Barbara. - Dostałam kilka silnych ciosów w twarz - dodaje kobieta.
Listonoszka musiała ratować się ucieczką. Mocno poobijana najpierw dotarła na pocztę, gdzie pracuje, a potem trafiła do szpitala. Jej bezduszny narzeczony jeszcze tego samego dnia został zatrzymany przez policję. Za rozbój grozi mu teraz do 8 lat odsiadki. Na szczęście gotówki nie zdążył wydać i pieniądze z małym poślizgiem trafiły do emerytów i rencistów z Łodzi.