Była siódma rano, cała rodzina smacznie spała, tylko pan Andrzej (40 l.) wstał, żeby przygotować śniadanie dla Miłoszka (2 l.), którego męczyła grypa. Nagle mężczyzna usłyszał płacz malca. Zatroskany ojciec natychmiast pobiegł do synka i wtedy jego oczom ukazał się przerażający widok.
Elektryczny piecyk, którym rodzice dogrzewali pokój chorego synka, zaczął iskrzyć i po chwili zamienił się w płonącą pochodnię, a dookoła rozpętało się piekło. - Zdążyłem złapać małego i krzyknąłem do żony, żeby uciekała- opowiada Andrzej Sroka. Mężczyzna z maluchem na rękach cudem dotarli do wyjścia. Zbudzona okrzykami pani Sylwia i drugi syn Michał (6 l.) byli już w korytarzu.
Po chwili cała rodzina stała już przed płonącym domem. I choć cztery zastępy strażaków bardzo szybko pojawiły się na miejscu dramatu, to domu Sroków nie udało się ocalić. - Najgorzej jest z dziećmi. Są bardzo wystraszone tym, co się stało. Nie wiem, czy kiedykolwiek nasze życie wróci do normy - dodaje pani Sylwia.