Byłem dzieckiem zdyscyplinowanym, żeby nie powiedzieć - uległym. Nawet kiedyś ojcu zarzucono, że w moim wypadku to nie jest wychowanie, tylko tresura. Ale myślę, że to nie było tak. Myśmy po prostu tak świetnie się rozumieli. Jeden malutki ruch, a ja już wiedziałem, o co tacie chodzi. To było genialne porozumienie. Choć dodam, że bywało, iż ojciec przesadzał z zasadami i wtedy wkraczała mama. Ale może to wszystko brało się stąd, że byłem dzieckiem starszych rodziców. Gdy przyszedłem na świat, mój ojciec miał 44 lata. Nie byliśmy biedni, ale gdy rodzice coś kupili, słyszałem: "Ojej, jak musieliśmy się zadłużyć". O sytuacji w 1958 r. niech świadczy to, co dostałem na Pierwszą Komunię Świętą - dolara w kopercie. Cała męska część mojej rodziny miała tradycje stolarskie. Ojciec robił młyny wodne i muszę przyznać, że miał głowę do interesu. Lubił drewno, ale gdy przyszło do wyboru zawodu dla mnie, to już nie chciał, bym poszedł w tym kierunku. Zrobił ze mnie hydraulika. Ale ja i tak się nie dałem. Wybrałem swoją drogę. Postanowiłem, że będę zdawał maturę w Technikum Budowlanym w Poznaniu. Tak, szedłem trochę okrężną drogą, maturę robiłem dwa lata później niż inni koledzy. Ale nie żałuję, bo to była fajna szkoła. Nauczyłem się budować.
Ojciec wierzył, że nie zdam matury, kupił nawet telewizor na święta. Dlaczego? No bo jak jest telewizor w domu, to człowiek się nie uczy. A ja zdałem, a potem, ponieważ w szkole "bawiłem się" w teatr, postanowiłem iść do szkoły aktorskiej.
Ojciec udawał, że nie wie, iż chcę być aktorem. W przeddzień egzaminu zapytał mnie tylko, czy mam pieniądze na bilet do Warszawy. Miałem, zarobiłem, pracując na Targach Poznańskich.
Tak naprawdę moje zamiłowanie do teatru wzięło się od Milana Kwiatkowskiego (†61 l.), założyciela teatru Proscenium, potem kierownika literackiego teatru w Poznaniu, którego poznałem w szkole. W technikum był moim nauczycielem, potem mistrzem i przyjacielem. Niestety, zmarł 10 lat temu i bardzo mi go brakuje.