Ojciec nazywał mnie trzęsidupkiem

2009-08-31 7:00

Miał 5 lat, gdy zasiadł do fortepianu. Choć czasami zazdrościł kolegom, że całymi dniami mają czas biegać za piłką, był dumny, gdy za występ dostawał brawa. Tylko "Super Expressowi" Krzysztof Krawczyk, który za tydzień skończy 63 lata, opowiada o swoim dzieciństwie, o tańcach na ulicy i o tym, dlaczego tato nazywał go trzęsidupkiem.

Po wojnie była prawdziwa wędrówka ludów, ludzie szukali pracy. My mieszkaliśmy w Katowicach, Poznaniu, Białymstoku, Łodzi... Rodzice poznali się podczas wojny, dosłownie w przejściu, w drzwiach fabryki w Bielsku. Byli aktorami, ale w czasie wojny nie mogli pracować w swoim zawodzie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wielka miłość! Kiedy patrzę na tę historię, to zaczynam wierzyć, że moje życie układa się w logiczną całość. Moją żonę Ewę, przy której wreszcie się ustatkowałem, też spotkałem w przejściu.

Ojciec był człowiekiem bardzo zdolnym. Był aktorem, grał na instrumentach, pisał wiersze, także pamiętniki. W jednym z nich, na dwa lata przed moimi narodzinami, skreślił słowa do swojej żony: "Będziemy mieć syna o oczach niebieskich jak niebo. Będzie silny, dużo osiągnie w życiu".

A jakim byłem dzieckiem? Nadpobudliwym. Moja mama narzekała, że ciągle musi mi cerować pończochy, bo wtedy jeszcze chłopcy nosili pończochy. A tato nazywał mnie trzęsidupkiem. W Poznaniu na ulicach były głośniki, z których płynęła muzyka. Kiedy tylko ją usłyszałem, natychmiast zaczynałem tańczyć. Wokół gromadzili się ludzie, bili mi brawa. Już wtedy poznałem smak sławy...

Rosłem w szczęśliwej rodzinie. Było biednie, ale wtedy nie było ludzi bogatych. Rodzice bardzo dbali o moją edukację. Miałem 5 lat, gdy tato posadził mnie przy fortepianie. Ale były dni, gdy zazdrościłem chłopakom, że mogą ganiać za piłką. Wieczorami tato czytał nam Trylogię, a ponieważ był aktorem, robił to pięknie, "na głosy".

Pamiętam, że w naszym domu w ogóle nie było wódki - czy to urodziny, imieniny, zero alkoholu. Nigdy nie pamiętam też podniesionych głosów. Pasem dostałem tylko raz, od ojca. Poszliśmy do pokoju, tato kazał mi zdjąć spodnie. - Tylko za bardzo go nie krzywdź - prosiła mama. Myślałem, że mój koniec jest bliski. Już nie pamiętam, za co to było, ale zapamiętałem to do końca życia.

Tato zmarł, gdy miałem 16 lat. Pokonał go rak jelita grubego. Strasznie przeżyłem jego śmierć. - Boga nie ma! - powiedziałem wtedy koledze.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki