Tego żalu, tej rozpaczy rozdzierającej serce na milion kawałków nic i nikt nie ukoi. Mirosława Potasińskiego, choć cały dygocze od płaczu, ciągnie nad wodę, w której utonął jego ukochany syn Łukasz.
– Tutaj przyszli powędkować – mówi, wskazuje stanowisko wytyczone patykami. Na jednym z nich wciąż powiewa koszulka jego wnuczka. – Co im strzeliło do głowy, żeby wejść do tej przeklętej wody? – załamuje ręce pan Mirek.
Jego syn razem z rodziną przyszli w niedzielne popołudnie nad wodę, ale razem już nie wrócili. W pewnym momencie Łukasz (+30 l.) postanowił się wykąpać. Popływał chwilę, ale z brzegu już wołał do niego syn Patryk (7 l.). On też chciał do wody.
– Dobra, wskakuj mi na plecy – powiedział tata. Przepłynęli tak dosłownie kilka metrów i zniknęli pod wodą.
– Wszystko obserwowała moja synowa i drugi syn, ale oni nie umieją pływać – załamuje ręce pan Mirek. Gdy tylko usłyszał, że nad żwirownię gnają wozy strażackie, policja i karetka, domyślił się, że wydarzyło się coś złego. Popędził tam rowerem, a na samym końcu biegł przez pola nad wodę.
– Przeklinam to potworne miejsce! Przeklinam! – płacze i opowiada, jak ujrzał martwe ciało syna i walczącego o życie wnuczka. – To ja powinienem umrzeć! Ja! – płacze.
O życie Patryka walczą lekarze w szpitalu dziecięcym w Poznaniu. - Niestety, jego stan jest krytyczny, od niedzieli nie ma żadnej poprawy - mówi Urszula Łaszyńska, rzeczniczka szpitala.