O koszmarze, którego w ostatnich chwilach swojego krótkiego życia doświadczała maleńka Nadia, pisaliśmy wczoraj. Dziecko co najmniej przez kilka dni było katowane przez swoich rodziców - Arkadiusza A. i Martynę P. (19 l.). Dziewczynka zmarła w wyniku rozległych obrażeń głowy, krwiaka i obrzęku mózgu. Podczas sekcji zwłok ujawniono, że miała też złamane żebra i zasinienia na całym ciele pochodzące z różnych okresów.
Jej oprawcom postawiono zarzuty zabójstwa. Grozi im dożywocie. Wczoraj sąd zdecydował, że najbliższe trzy miesiące spędzą w areszcie.
Arkadiusz A. przyznał się do winy. Z jego zeznań, do których dotarliśmy, wyłania się przerażający obraz horroru, który rodzice zgotowali własnemu dziecku.
- Chyba byłoby lepiej, żeby się nie urodziła - mówił podczas przesłuchań. - Nie chcieliśmy tego dziecka, po narodzinach wszystko się skomplikowało. Wcześniej w domu był spokój, mogliśmy się zabawić. Po porodzie nasze życie wywróciło się do góry nogami. Z Martyną często kłóciliśmy się o to, kto ma się zajmować Nadią. Żadne z nas nie miało na to ochoty. A ona niemal bez przerwy płakała. Spokój był tylko wtedy, kiedy spała. Po tych kłótniach traciłem cierpliwość. Wkur... się strasznie, jak Nadia płakała. Traciłem kontrolę nad sobą. Podnosiłem ją wtedy na ręce i rzucałem z całych sił o łóżeczko. Uderzałem też w głowę. Pierwszy raz z otwartej ręki, następne razy to już były uderzenia pięścią.
Do winy nie przyznała się za to Martyna P. - Byłam dobrą matką. Dobrze zajmowałam się córką - tłumaczyła.
Obciążają ją jednak zeznania jej partnera. - Też traciła cierpliwość - mówił. - Musiała do niej wstawać w nocy, kiedy mała płakała. Szarpała ją, żeby się uspokoiła. To był jeden wielki koszmar...