- Dagmarka i Wiktor żyją teraz w niebie. Powiększyły grono aniołków i modlą się za najbliższych - dodał ksiądz.
W pogrzebie dzieci uczestniczyło około 200 osób. Oprócz mamy Magdaleny (37 l.) i członków najbliższej rodziny byli znajomi, sąsiedzi, koledzy chłopca ze szkoły i dziewczynki z przedszkola. Płakali wszyscy, nawet mężczyźni. Mama dzieci musiała być podtrzymywana przez bliskich. Załamana rozpaczą kobieta słaniała się na nogach.
Ciała dzieci zostały skremowane, a ich prochy umieszczone w jednej białej urnie. Gdy spoczęła w rodzinnym grobowcu, mama dzieci wrzuciła do środka zieloną szmacianą lalkę, którą jej córka miała dostać na Gwiazdkę. Kiedy grób został przykryty kwiatami, inni członkowie rodziny kładli tam zabawki, które mieli położyć dzieciom pod choinkę w wigilijny wieczór. Dagmarka i Wiktorek niestety się ich nie doczekali.
Do tej potwornej zbrodni doszło w miniony wtorek w mieszkaniu rodziny w czteropiętrowym bloku przy ulicy Szpitalnej w Łodzi. Janusz T., ojciec dzieci, który je udusił, to były policjant oddziałów prewencji. Trzy lata temu odszedł na emeryturę. W prokuraturze przyznał, że morderstwo dokładnie zaplanował dzień wcześniej. Chciał w ten sposób ukarać swoją żonę.
- Powiedział, że jego żona chciała go opuścić i szykowała się do zagranicznego wyjazdu. Mordując dzieci, miał się na niej zemścić - mówi Krzysztof Kopania (45 l.), rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Janusz T. do zbrodni był doskonale przygotowany. Wybrał dzień, kiedy żona jest w pracy, a on sam odbiera dzieci z przedszkola i szkoły. We wtorek między godziną 13 a 14 najpierw poszedł po syna do podstawówki, później odebrał z przedszkola Dagmarkę. Już wtedy był pod wpływem alkoholu. Gdy cała trójka wróciła do domu, dzieci poszły się bawić, a mężczyzna znów sięgnął po wódkę. Wychylił wypełnioną do połowy butelkę i wypił całą zawartość.
Później skierował się do pokoju Dagmary i Wiktora. Zszokowanym dzieciom zakrył usta i nos. Przerażone dzieci były w panice. Zaczęły przekrzykiwać się nawzajem. Błagały, by ukochany tatuś nie robił im krzywdy. Maluchy próbowały się bronić, ale ojciec miał zbyt dużo siły. Kilka minut później dzieci leżały już martwe na wersalce. Dzieciobójca został zatrzymany godzinę po zdarzeniu w swoim mieszkaniu.
W piątek łódzki sąd aresztował go na trzy miesiące. Ojciec potwór od momentu zatrzymania nie uronił ani jednej łzy. - Żałuję tego, co zrobiłem - powiedział tylko w sądzie oschłym tonem.
- Mężczyźnie grozi bardzo wysoka kara - dożywocie, stąd decyzja o zastosowaniu tymczasowego aresztowania - mówił sędzia Jarosław Papis (45 l.), rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Łodzi.