Kiedy brałem udział w obradach Okrągłego Stołu (w grupie politycznej i podgrupie do spraw mediów), miałem najgłębsze poczucie, że rozmawiamy ze znienawidzonymi wrogami, ale że czasem takie rozmowy są nie do uniknięcia. W zasadzie bowiem politykę uprawia się tylko dwiema metodami: stosując siłę lub uciekając się do rozmowy. Oczywiście w praktyce zawsze te dwie metody występują wspólnie, ale w przypadku Okrągłego Stołu była to rozmowa z siłą w zapleczu.
Dlatego wspominam te kilka miesięcy jako pierwszy okres w dziejach powojennych, kiedy w Polsce pojawiła się polityka, rozmowa i to rozmowa między stronami, które ze wszystkich możliwych powodów nie miały ze sobą nic wspólnego. Początkowo zresztą proporcje siły wydawały się tak rozłożone, że wielu dziennikarzy rządowych (jak Aleksandra Jakubowska) w ogóle nie rozmawiało ze stroną opozycyjną, bo jej szanse wydawały się tak ograniczone lub wręcz nikłe.
Co się zatem stało? Jak doszło do tak nieoczekiwanej porażki strony rządowej, czyli komunistycznej? Wiele o tym pisano, więc zwrócę uwagę na dwa czynniki na ogół nieuwzględniane. Otóż strona rządowa nie dysponowała już wówczas wybitnymi postaciami, system jeszcze się nie sypał, ale już nie przyciągał inteligentnych ludzi. Przecież najwybitniejszymi intelektualnie po tamtej stronie byli - niewątpliwie - Jerzy Urban i Aleksander Kwaśniewski. My natomiast, czyli opozycja, dysponowaliśmy najlepszymi umysłami w Polsce i chociaż potem ludzie ci często się poróżnili lub poszli w odmienne strony, to wtedy znakomicie ze sobą współpracowali. Innymi słowy, iloraz inteligencji strony opozycyjnej kilkakrotnie przeważał iloraz strony rządowej. I, po drugie, rządzącym zabrakło wówczas woli i wyobraźni. Oni po prostu nie chcieli (w głębi duszy, ale to jest tylko hipoteza, gdyż do duszy im nie zaglądałem) dalej mieć władzy, ale bali się stracić pewne apanaże. Oddać władzę tak, by się im moralnie, praktycznie i materialnie nic nie stało. Ten plan się powiódł. Czy to dobrze, czy źle - nie możemy tego ocenić z dzisiejszej perspektywy.
Dlaczego nie możemy? Otóż w licznych sporach o sens i przebieg oraz rezultaty Okrągłego Stołu nie uwzględnia się prostego faktu, że inne rozwiązanie, czyli czekanie na powolny rozpad komunizmu w Związku Radzieckim i w krajach satelickich, co by zapewne w końcu nastąpiło, doprowadziłoby tylko do zwielokrotnienia zjawiska, które do dzisiaj - i słusznie - potępiamy. Chodzi mianowicie o zjawisko rozkradania dobra publicznego przez ludzi bezpośrednio lub pośrednio związanych z dawnym reżymem. Gdyby tak się stało, nie byłoby teraz w Polsce stabilnej demokracji, lecz rządy oligarchów, jak w niektórych krajach za wschodnią granicą.
Ponadto spory o sens, przebieg oraz rezultaty Okrągłego Stołu przypominają mi spór o powstanie listopadowe. Co by było gdyby generał Prądzyński zastąpił Skrzyneckiego, ale nie zastąpił, a poza tym powstanie listopadowe nie mogło zakończyć się sukcesem, bo nikt w ówczesnej Europie nie chciał niepodległej Polski. Czy należało zatem walczyć lub czekać, zamiast rozmawiać - nie wiadomo - i co więcej nigdy nie będzie wiadomo. To nie jest jedno z tych pytań, które można zlecić historykom i prosta odpowiedź, że kiedyś uda się to wyjaśnić, jest nonsensowna. Przeszłość nie jest bowiem terenem, na którym można dokonywać eksperymentów. Przeciwnicy Okrągłego Stołu może zatem mają rację, a może jej nie mają, ale nikt tego nigdy nie udowodni.
Natomiast, jeżeli ktokolwiek sądzi, że lepsze byłoby rozwiązanie polegające na doprowadzeniu do ostrego konfliktu i na wymierzeniu brutalnej sprawiedliwości komunistom, niech sobie zda sprawę, jak sytuacja się tragicznie rozwinęła w tych krajach, w których do tego doszło i jak długo trwało doprowadzenie tam do względnej chociażby normalizacji. Tak więc wówczas - jak zresztą najczęściej w polityce - najlepszym rozwiązaniem był "zgniły kompromis", rozwiązanie z reguły najbardziej skuteczne i najbardziej trwałe.
Wiem, że dla wielu ludzi, którzy wolą świat widzieć w czarno-białych kolorach (a w zasadzie wszyscy wolimy jasno odróżniać dobro od zła), "zgniły kompromis" jest najgorszym rozwiązaniem. Pamiętam znajomych, którzy tak bardzo nie chcieli pogodzić się z tym kompromisem i z utratą świata czarno-białego, że po odzyskaniu wolności wyjechali na stałe za granicę. Jednak mamy tego liczne przykłady w okresie po 1989 roku, unikanie kompromisu dla zachowania domniemanej "czystości" czy też "autentyczności" stanowiska politycznego skończyło się wieloma błędami, a polityczni pryncypialiści zawsze przegrywali.
Kiedy teraz wspominam Okrągły Stół, a w szczególności te negocjacje, w które osobiście byłem uwikłany, czyli sprawa prezydenta i Senatu (to był układ, czyli kompromis właśnie: oni dostawali prezydenta, a my wolne wybory do Senatu), kiedy wspominam moich partnerów z tamtej strony i ich złudzenia, to wiem, że lata władzy pozbawiły ich nie tylko woli, ale także doprowadziły do zerwania kontaktu z rzeczywistością. Myśmy wiedzieli, że wybory do Senatu wygramy z wielką przewagą, oni sądzili, że będzie w rejonie remisu.
Pokazuje to, że Okrągły Stół był skuteczny, gdyż - niespodziewanie dla wszystkich - ujawnił olbrzymią przewagę strony opozycyjnej. Potem niestety kłótnie i nadmierne zadufanie tej strony umożliwiło dojście do władzy postkomunistów w 1993 roku. Nie wpływa to jednak w niczym na ocenę samego Okrągłego Stołu ani Polski, która po nim się odrodziła. A postawa współczesnej młodzieży, przebieg wydarzeń dzisiaj, polityka, na którą wszyscy lubimy narzekać - wszystko to pokazuje, że odnieśliśmy wówczas, jako społeczeństwo, wielki sukces. Nie powinny go przyćmić normalne i czasem aż irytujące głupstwa czynione przez polityków i pisane przez ich publicystycznych zwolenników.
Marcin Król
Filozof i historyk idei, profesor Uniwersytetu Warszawskiego