Monika Olejnik w czerwonym krawacie jest na samym szczycie piramidy "Resortowych dzieci". Na okładce tuż obok Adama Michnika. - Monika Olejnik od momentu uzyskania pełnoletności wyjeżdżała do krajów kapitalistycznych, co było wówczas rzadkością. Jej ojciec był wysoko postawionym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa i zgłaszał każdorazowo przełożonym wyjazd córki za granicę - tak piszą o niej w swojej książce Dorota Kania, Jerzy Targalski i Maciej Marosz.
Dziennikarka jest już po lekturze "Resortowych dzieci" i w "Newsweeku" opowiedziała, jak zareagowała na informacje o swojej rodzinie.
- Grupa zakompleksionych pseudodziennikarzy zarabia górę kasy na kłamstwach, które wmawia naiwnym ludziom - oceniła książkę, dodając że ją "rozbawiła, ale i zirytowała".
Dziennikarka zarzeka się, że nie jeździła na "lukratywne wycieczki za granicę" i broni honoru ojca. - Gdyby mój ojciec był perłą PRL-wskiego wywiadu, takim świetnym esbekiem, jakiego robią z niego pseudoprawicowi dziennikarze, to chyba dorobiłby się czegoś więcej niż tylko stopnia majora - komentuje Olejnik. Dodaje jeszcze, że nie wychowywała się w żadnym "resortowym domu".
- Matka zmuszała mnie do chodzenia do kościoła, bo jest bardzo religijna. Pani Kania zarzuca nam, że w naszych domach nie śpiewano kolęd, tylko czczono manifest PKWN. To kolejne kłamstwo! Byłam bierzmowana, chodziłam na religię w czasach, kiedy Kościół był uważany za wroga władzy - zarzeka się dziennikarka. Zapewnia też, że wbrew zarzutom autorów książki, nie pławiła się w luksusach. - Moi rodzice do dziś mieszkają w zwykłym bloku - dodaje Olejnik.
Polecamy: Monika Olejnik w kronikach PRL. Zobacz WIDEO: