Sąsiedzi nie są w stanie zrozumieć tego, co się stało. - Przecież to była taka radosna dziewczyna! Tak bardzo czekała na swój ślub i narodziny dziecka - mówią. Zakochana Monika jeździła za granicę, żeby zarobić przy zbiorach owoców. Wszystko po to, żeby uzbierać na wymarzone mieszkanie, w którym zamieszka z ukochanym.
Na pozór życie Moniki układało się tak, jak sobie wymarzyła. Ślub, kochający mąż, mieszkanie... Wszystko zmieniło się kilka tygodni temu. Kiedy w połowie września na świat przyszła Julka, coś pękło w głowie tej dziewczyny. Przestała o siebie dbać. Coraz czarniejsze myśli zawładnęły jej umysłem.
- Nic nie ma sensu. Ja nie potrafię tak żyć - powtarzała. Nikomu nie przyszło jednak przez myśl, że stanie się coś aż tak strasznego.
W piątek przed południem Monika zupełnie nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chodziła od ściany do ściany. Nastrój matki udzielił się Julci. Zaczęła głośno płakać.
Mama dziewczynki wyciągnęła swój stary szalik. Z jednej strony zawiązała pętlę, a drugi koniec przywiązała do drzwiczek pawlacza. Stała przez chwilę na krześle i spoglądała na zapłakaną córeczkę w wózku. Nawet łzy Julki jej nie otrzeźwiły.
Monika założyła pętlę na szyję. Obłąkanym wzrokiem spojrzała wokół. Na chwilę zatrzymała wzrok na Julci i wykopnęła krzesło spod swoich stóp.
Śmierć nie przyszła szybko. Kobieta dusiła się, wisząc na szaliku przez kilkanaście minut. Ciało Moniki K. znalazł mąż po powrocie z pracy. Obok krzyczało głodne, przerażone maleństwo.