Maria Tokarska od trzech lat mieszka w domu na poboczu wsi jedynie z wnukiem. Córka z mężem wyjechali za granicę zarabiać na lepszy byt. Oboje starali się, by Gabrielowi niczego nie brakowało, przysyłali pieniądze, sprzęt elektroniczny.
Wieść o tym rozniosła się po okolicy... Był wieczór. Pani Maria oglądała z wnukiem program telewizyjny. Nie słyszeli, jak przez piwniczne okno do ich domu wchodzą bandyci. Nagle stanęli przed nimi. Mieli w rękach noże i coś, co wyglądało na broń.
Byli w kominiarkach, ale kobieta rozpoznała po głosie mężczyznę z sąsiedniej wsi.
- Byłam w szoku. Nie mogłam z siebie wydusić ani słowa. Przywiązali nas do krzeseł i zaczęli mnie bić - opowiada pani Maria.
- Chcieli wiedzieć, gdzie są pieniądze. Gdy nie odpowiadałam, dostawałam cios w twarz. A jeden z nich, gdy mnie tłukł, zdejmował kominiarkę. To on groził mi gwałtem, obnażał się przede mną. Byłam przekonana, że zabije mnie i wnuka, skoro przestał ukrywać twarz - dodaje.
Ostatecznie bandyci zabrali tysiąc złotych, złoty pierścionek oraz mnóstwo elektronicznych rzeczy. Ale nie przepuścili też lornetce, paczce kawy, trzem kilogramom wędlin oraz butelkom wina.
Odcięli kabel telefoniczny, a dotkliwie pobitą kobietę i jej wnuczka zostawili skrępowanych i zakneblowanych. Bandyci byli tak zajęci, że na podłodze zostawili nóż. Gabriel jakimś sposobem doczołgał się do niego, przeciął swoje więzy i oswobodził babcię.
Jednak oboje tak się bali, że dopiero rano chłopiec pobiegł po pomoc do najbliższych sąsiadów. - Po napadzie zaczęłam się jąkać. Cały czas boję się, że ktoś może zrobić mnie i mojej rodzinie krzywdę - mówi pani Maria. Jej córka natychmiast przyjechała na stałe do domu. Za granicą został jedynie zięć.
Proces bandytów, Damiana I. (21 l.) i Pawła K. (20 l.), właśnie się rozpoczął przed koszalińskim sądem. Grozi im do 15 lat więzienia.