Nie pomagało mu nawet to, że jako organista w miejscowym kościółku na co dzień obcował z prawdziwą wiarą. Zaślepiony przez szatana zniszczył krzyż - oblał świętość benzyną i podpalił.
4-metrowy krzyż dla miejscowych miał szczególne znaczenie - przypominał nie tylko o Męce Pańskiej, ale i o żalu za przeszłe grzechy i o pokucie. Opowiadano sobie, że postawił go w 1948 roku nawrócony funkcjonariusz komunistycznej bezpieki. Teraz po krzyżu pozostały tylko zwęglone szczątki, których nikt nie odważy się dotknąć.
Ksiądz Andrzej Kucewicz (68 l.), proboszcz miejscowej parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego, z przerażeniem przyznaje, że podczas 45-letniej posługi nie zdarzyło mu się podobne okropieństwo. Od chwili, gdy dowiedział się, że krzyż podpalił jego własny organista, nie może dojść do siebie. To był zbyt potężny cios. - Myślałem, że to łobuzy jakieś, szatanisty - kręci głową. - Trudno jest mi po ludzku zrozumieć, dlaczego to zrobił. Niech mu Pan Bóg wybaczy - mówi proboszcz.
Świętokradca jeszcze podczas przesłuchania na policji twierdził, że nic się nie stało. Krzyż szpecił wioskę, a on mógł z nim zrobić, co chciał. Teraz się kaja. Nikt z miejscowych mu jednak nie wierzy.
Organiście za obrazę uczuć religijnych grożą 2 lata więzienia. Spalony krzyż stanie na nowo. - Ale na pewno nie w tym miejscu - zastrzega ks. Kucewicz.