Pierwszy wypadek wstrząsnął mieszkańcami miejscowości Osieki (woj. zachodniopomorskie). Zbigniew C. wiózł czterech ministrantów na mecz do oddalonej o kilka kilometrów Suchej Koszalińskiej. Nie dojechali. Auto "załapało" pobocze, uderzyło bokiem w drzewo i przekoziołkowało.
Dwóch ministrantów zginęło na miejscu. Jednym z nich był Przemek Wałecki. Wtedy ksiądz był trzeźwy. Z początku wydawał się przejęty tragedią i dlatego parafianie skłonni byli mu wybaczyć.
- To po prostu był wypadek - tłumaczyli. Nie wiedzieli jednak, co Zbigniew C. ukrywa przed nimi. Proboszcz od początku utrudniał śledztwo w sprawie wypadku. Nie odbierał pism od prokuratury, nie stawiał się na badania. Z pewnością bał się, że wyjdzie na jaw, że pije. Nałogowo.
Ale wszystko wydało się przed kilkoma dniami. Ksiądz się spił i wjechał autem do rowu. Miał 1,5 promila. - Prokurator zastosował wobec podejrzanego dozór policyjny i poręczenie majątkowe. Zatrzymane zostało mu również prawo jazdy - mówi Aneta Skupień z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. Pijaka spotkała też kara kościelna. Edward Dajczak, biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej odwołał księdza Zbigniewa C. z funkcji proboszcza.
- Po wypadku, w którym zginął mój syn, ksiądz przyszedł do nas po kolędzie. Nie wpuściłam go i teraz wiem, że postąpiłam słusznie. Nigdy nie wybaczę księdzu tego, że zabił mi syna. I nic go to nie nauczyło. Przecież teraz gdy jechał po pijaku, mógł kogoś zabić na drodze - mówi Małgorzata Wałecka.