W normalnym, cywilizowanym kraju prezes NFZ po takiej informacji strzeliłby sobie w łeb, a jeżeli zabrakłoby mu resztek honoru, premier wyrzuciłby go na zbitą twarz. U nas jest jednak inaczej. Rzecznik NFZ oświadcza, że to lekarze decydują, ile pieniędzy zostanie wydanych na leczenie. I dodaje w tym samym oświadczeniu, iż "to dobra wiadomość, że w Polsce na to leczenie (chemioterapię - red.) nie brakuje pieniędzy". Nie wiem, czy niedorzecznik Troszyński skonsultował swoją wypowiedź z szefową, która kilka dni temu na antenie Radia PiN przekonywała, że trzeba rozpocząć dyskusję o podniesieniu składki zdrowotnej, bo... brakuje środków na leczenie.
Nie wiem też, czy niedorzecznik albo jego niedorzeczna szefowa odwiedzili w ostatnich dniach jeden ze szpitali onkologicznych, który zaprzestał
chemioterapii, radioterapii albo innych specjalistycznych zabiegów, bo nie ma pieniędzy. Przypomnę, że te pieniądze przyznaje nie kto inny, tylko NFZ. W efekcie przerażeni i zagubieni ludzie skazywani są na śmierć i cierpienie, chociaż w salach są wolne miejsca, a aparatura stoi bezczynnie. Ciekaw jestem, ilu ludzi zmarło tylko dlatego, że w 2012 r. nie podano im chemioterapii albo podano ją zbyt późno. Może prezes Pachciarz albo jej niedorzecznik mają takie dane wpisane do tabelek w Excelu?
Raport NIK pokazuje wyraźnie to, co wie każdy mający styczność ze służbą zdrowia. NFZ "oszczędza" na pacjentach. Wbrew prawu i zdrowemu rozsądkowi. Bo jeżeli ktoś nie wykupi leków, to NFZ "zaoszczędzi" jedynie w tym roku. Ale już w przyszłym ciężko chory pacjent trafi do szpitala - chyba że wcześniej umrze - a tam leczenie będzie dużo droższe niż terapia lekami.