Okrzyki grozy, żarliwe modlitwy, różańce wyciągnięte w geście "nie pozwalam", a na koniec ostre przepychanki z policją. Tak było w sobotę przed wrocławskim Teatrem Polskim. A w środku - komplet publiczności, niecierpliwie wyczekującej podniesienia kurtyny. Bo z zapowiedzi twórców dramatu "Śmierć i dziewczyna" można było wywnioskować, że deski szacownej sceny zostały oddane w pacht pornoaktorom, których dyrekcja teatru sprowadziła aż z Czech. Słowem będzie aż gorąco od seksu.
- I było gorąco, ale tylko przed teatrem, gdzie Krucjata Różańcowa wzmocniona przez łysych osiłków usiłowała zapobiec zgorszeniu - relacjonują świadkowie wydarzenia, którzy przyszli przed teatr w nadziei zdobycia jakimś cudem dawno wyprzedanych biletów.
A jak było w teatrze? - Owszem, golizna była, ale jak z romantycznego filmu. A seks udawany! I to nieporadnie! - złościł się jeden z mocno zawiedzionych widzów. Za to Patryk Wild (40 l.), radny sejmiku wojewódzkiego, nie krył zadowolenia. - Cieszę się, że porno w sztuce nie ma. Teatr to nie miejsce na takie rzeczy. A jeśli prawdą jest, że dyrektor teatru Krzysztof Mieszkowski (59 l.) reklamował sztukę, obiecując porno, którego miało nie być, to takich praktyk powinien się wstydzić. Przez te zapowiedzi doszło przecież do groźnych manifestacji - perorował radny.
Nie ma porno? Chrzanię taki teatr!
- Jak to, nie ma porno?! To ja nie idę do teatru. A chciałem! - mówi Marian Zawadzki (65 l.), rencista, który na spektakl do Wrocławia chciał specjalnie przyjechać z oddalonego o 80 kilometrów Wałbrzycha. - Czuję się oszukany. Co innego mówili o tym spektaklu - dodaje. Takich jak on jest wielu, więc zapewne część wyprzedanych do końca roku biletów trafi do amatorów mniej wyuzdanej Melpomeny.
Zobacz także: Awantura w telewizji! Gliński vs. Lewicka