Pułkownik Grzegorz Nicke poświęcił życie ratując młodszego kolegę przed wybuchem granatu. Zasłonił go własnym ciałem, wskutek czego odniósł poważne obrażenia - odłamki granatu raziły dowódcę w tył głowy, w miejscu, gdzie chełm nie osłaniał ciała.
Lekarze z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu dwa tygodnie walczyli o życie pułkownika. W sobotę, 19 października Grzegorz Nicke zmarł. Pośmiertnie ma zastać awansowany do stopnia majora.
Zobacz: Kapitan Nicke nie żyje. Bohater osłonił żołnierza przed eksplozją
Tak wspominają płka Nicke jego koledzy w rozmowie z "Polską Zbrojną":
– Dla Grześka wojsko było czymś więcej niż pracą. Bycia dowódcą nie traktował jako przywilej, ale przede wszystkim, jako wyjątkową służę. To, że bez wahania rzucił się na ratunek żołnierzowi, jest tego najlepszym dowodem. Wszystkim nam będzie go bardzo brakować – mówi kpt. Piotr Figas, który przez 20 lat przyjaźnił się z pułkownikiem.
Podporucznik Andrzej Kloc, zastępca zmarłego dowódcy wspomina: – Potrafił wysłuchać żołnierza i pomóc mu, nie tylko w sprawach zawodowych. Jako dowódca był wymagający, ale zawsze sprawiedliwy.
Zobacz: Amerykański żołnierz pośmiertnie odznaczony przez Wojsko Polskie
Pułkownik Grzegorz Nicke rozpoczął służbę wojskową w 1994 roku jako podchorąży Wyższej Szkoły Oficerskiej im. gen. J. Bema w Toruniu. Po promocji został skierowany do 5 pułku artylerii w Sulechowie. Służył też w 14 pułku artylerii w Suwałkach i 6. dywizjonie artylerii samobieżnej w Toruniu. Od 2009 roku był dowódcą kompanii wsparcia w dywizjonie zabezpieczenia Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia w Toruniu. Brał także udział z misji KFOR w kosowie.
Pogrzeb pułkownika Grzegorza Nicke odbędzie się za kilka dni.