- Jesteś jednym z debiutantów w Lidze Światowej. Jak odbierasz surowe lekcje siatkówki, jak te z Brazylią?
- To dla nas przede wszystkim wielka nauka, kolosalne i ważne doświadczenie. Bardzo się cieszę, że mnie to spotkało, nie każdy dostaje tę możliwość w trakcie kariery. Taka rywalizacja jak w Lidze Światowej daje mi szansę robienia postępów.
- Na razie wyglądacie na zbyt nerwowych w końcówkach meczów...
- To nie nerwy, raczej brak ogrania. Kiedy spotykamy się z zespołami pokroju Brazylii, stykamy się z legendami, z wielką filozofią siatkówki. Tacy rywale znają wiele sztuczek, umieją podporządkować sobie piłkę tak, żeby wróciła do nich i by mogli rozwiązać akcję inaczej. My niestety się tego dopiero uczymy.
- Jesteś zadowolony ze swojej postawy?
- Nie lubię oceniać własnej gry, bo zawsze jest coś do poprawienia. Mam do siebie sporo pretensji o wiele różnych piłek.
- Wszyscy mówią, że będziesz następcą Wlazłego. Co ty na to?
- Nie chcę o tym myśleć. Gram w Lidze Światowej, nabieram rutyny, staram się robić, co do mnie teraz należy. A to, co się dzieje wokół Mariusza i dyskusje, kto będzie jego następcą, to zupełnie inne sprawy, nad którymi się nie zastanawiam. Wolę, żeby to było poza mną.
- Po meczach często dzwoni tata (były reprezentant Polski Maciej Jarosz - red.) i ocenia twoją grę?
- Czasami krytykuje, ale robi to w dobrej intencji, chcąc mnie wspierać, a nie dodatkowo stresować. Jeśli mecz był dobry, to pochwali, ale nawet jak poszło nieźle, zawsze wynajdzie jakieś wpadki. Odczuwam to tak, że próbuje mi przede wszystkim pomóc, poradzić, podtrzymać na duchu. Bo nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być lepiej.