- Poprztykałem się z żoną. Chciałem odreagować, sięgnąłem więc po butelkę z zimnym piwkiem. Nigdzie nie mogłem jednak znaleźć otwieracza. No to spróbowałem otworzyć kapsel zapalniczką - opowiada, leżąc obolały na szpitalnym łóżku.
Wzburzony kłótnią z żoną nie zwracał uwagi na wydobywający się z nieszczelnej 11-kilogramowej butli zapach gazu. Nie przykładał się specjalnie do tego, by w trakcie otwierania piwa niebezpiecznym przedmiotem zachować szczególną ostrożność. Na tragiczne efekty nie trzeba było długo czekać.
Kciuk prawej ręki, w której trzymał zapalniczkę, ześlizgnął się na mechanizm wywołujący iskrę. Sekundę później całą okolicą wstrząsnęła potężna eksplozja. Pół domu mężczyzny wyleciało w powietrze. On cudem przeżył.
- Nie pamiętam, co się stało. Ostatnią rzeczą, którą zarejestrowałem, był moment otwierania piwa. Potem musiałem stracić przytomność - mówi.
Mężczyzna z poparzonymi rękami, twarzą i klatką piersiową trafił do szpitala. Minie kilka długich tygodni, nim wróci do pełni zdrowia. Nie wiadomo na razie, czy będzie mógł wrócić do domu. Specjaliści z nadzoru budowlanego muszą sprawdzić, czy budynek będzie można odbudować.
- Co za nieroztropność - dziwi się Artur Michalak (34 l.) z łódzkiej straży pożarnej. - Wiadomo przecież, że do otwierania butelek służą otwieracze, nie zapalniczki. Trzeba o tym pamiętać, bo każdy sprzęt użyty w niewłaściwy sposób, w niewłaściwym miejscu, może być niebezpieczny - przestrzega.