Pan Marcin nie zapomni tego wieczora do końca życia. Około godz. 22 odebrał telefon. W słuchawce usłyszał przerażający krzyk kobiety. - Rodzę, rodzę! - domagała się pomocy.
Dyspozytor odpowiedział, że karetka już jest w drodze, a sam zaczął radzić kobiecie, co ma robić. Musiał być stanowczy, bo rodząca panikowała.
>>> MIĘDZYRZECZ. Dramatyczny PORÓD w TOALECIE w SZPITALU: Urodziłam Julcię do sedesu
- Proszę się położyć i zdjąć odzież z krocza - instruował pan Marcin. - Czy dziecko już wychodzi? Proszę się uspokoić! Podkurczamy nogi. Co ile minut są skurcze? - dopytywał.
Po kilkunastu sekundach usłyszał płacz noworodka.
- Proszę położyć dziecko na swoim brzuchu. Okryć je czymś ciepłym. Niech dziecko cały czas będzie połączone z panią pępowiną. Czekamy na przyjazd karetki - mówił do słuchawki i jednocześnie prosił kolegów z samochodu ratunkowego, by dodali gazu.
Po kilkunastu minutach pogotowie dotarło na miejsce. Lekarz przeciął pępowinę i zbadał dziecko oraz matkę. Oboje trafili do szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Szczęśliwa mama Dorota S. (34 l.) i jej trzykilogramowy synek Piotruś czują się dobrze.
- Taki poród, gdy matka rodzi samodzielnie, zawsze niesie za sobą ryzyko zarówno dla dziecka, jak i dla kobiety. Dlatego cieszę się, że wszystko skończyło się dobrze - mówi zadowolony dyspozytor.