Pan Mateusz spacerował w samym centrum Pabianic. Nagle podszedł do niego obcy mężczyzna z psem. - Chciał ode mnie pieniędzy na piwo - opowiada ciężko ranny Mateusz. - Odmówiłem. Wtedy poszczuł mnie swoim psem.
A ten rozjuszony bydlak ugryzł mnie w nogę. Na szczęście jakoś udało mi się go odgonić. Myślałem, że to już koniec, a on nagle wyciągnął spod kurtki olbrzymi nóż. Taki z 30-centymetrowym ostrzem. I zaczął zadawać ciosy - opowiada ofiara zwyrodnialca.
Patrz też: Warszawa: Pociął nożem kumpla
Rafał C. wpadł w amok. Zadawał panu Mateuszowi ciosy gdzie popadnie - w klatkę piersiową, plecy, ręce. Gdy przypadkowi przechodnie zaczęli krzyczeć, uciekł, zostawiając swoją ofiarę w kałuży krwi. Na miejsce przyjechało pogotowie. Ranny natychmiast został przewieziony do szpitala i trafił na stół operacyjny. Zabieg uratował mu życie.
Czytaj dalej >>>
Rafał C. się ukrywał. Na szczęście policjanci szybko wpadli na jego trop. Gdy poczuł, że pętla wokół niego zaczyna się zaciskać, postanowił sam zgłosić się do komendy.
- Zrobił to po rozmowie z matką - mówi Joanna Szczęsna (28 l.), rzecznik prasowy pabianickiej policji.
Pan Mateusz dziękuje Bogu, że przeżył napad furiata. - Nie słyszałem, by ktoś normalny chodził po ulicy z tak wielkim nożem - mówi. - Gdyby nie zaatakował mnie, mógł upolować kogoś innego. A wtedy mogłoby się skończyć dużo gorzej - dodaje ranny mężczyzna.
Rafał C. podczas przesłuchania próbował się bronić, że to pan Mateusz go zaczepił. Nie wyjaśnił jednak, czemu chodził po ulicach z nożem. Teraz za usiłowanie zabójstwa grozi mu nawet dożywocie.