Do tajemniczej śmierci Urszuli W., cenionej wykładowczyni jednej z łódzkich uczelni, autorki kilku książek, doszło 12 sierpnia ubiegłego roku. Tego dnia małżonkowie wrócili z urlopu. Już po rozpakowaniu bagaży wybuchła między nimi awantura. Pani Urszula chciała wyjść z domu po papierosy. Jej mąż nie wypuścił jej jednak i ukrył okulary, bez których nigdzie się nie ruszała.
- Urszula poszła do kuchni - wyjaśniał jej mąż. - Gdy po chwili tam wszedłem, słaniała się na nogach. Później zobaczyłem pod jej bluzką ranę, ale nie widziałem żadnego zakrwawionego noża. Musiała go umyć - tłumaczył.
Mężczyzna wezwał karetkę, ale na ratunek było już za późno.
Prokuratura nie uwierzyła w wersję przedstawianą przez Krzysztofa W. Zdaniem śledczych przeczy ona logice. Jeżeli sąd uzna winę mężczyzny, grozić mu będzie dożywocie.
Dyrektor z Pabianic idzie w zaparte. - Byliśmy małżeństwem od 31 lat - opisywał przed sądem relacje z żoną. - Byliśmy jak papużki nierozłączki, wszędzie razem. Ale gdy kilka lat temu nasz syn założył rodzinę i się wyprowadził, żona się zmieniła - tłumaczył. Nie potrafił jednak sensownie wyjaśnić, dlaczego miałaby zrobić sobie krzywdę.