Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Brzozowie. Biegli będą badać, czy sposób i czas rozpoczęcia akcji ratowniczej miały wpływ na śmierć pacjenta - wyjaśnia prokurator Barbara Bąk.
Do tragedii doszło w maju bieżącego roku. 73-letni pacjent w czasie obiadu zaczął się dusić. Okazało się, że kawałek mięsa utknął mu w gardle. Mężczyzna próbując złapać oddech, stracił przytomność. Dopiero po chwili pielęgniarka zauważyła sytuację i zaczęła akcję ratowniczą. jednak po przewiezieniu na oddział intensywnej terapii, mężczyzna zmarł.
Gdy sprawą zajęła się prokuratura, pojawiło się podstawowe pytanie. Gdzie w tym czasie był ordynator oddziału laryngologii? Świadkowie - pielęgniarka, salowa oraz pracownik szpitala rozwożący pacjentom jedzenie - stwierdzili, że lekarza nie było na oddziale - informuje gazeta.pl. Pielęgniarka dzwoniła do lekarza i dopiero po kilku telefonach, udało jej się skontaktować z lekarzem, który po kilkunastu minutach pojawił się na oddziale. - Informator, który wysłał list do władz Sanoka, twierdził, że w czasie, gdy pacjent się dławił, lekarz jeździł rowerem po okolic - informuje gazeta.pl.
Ordynator z kolei twierdzi, że przez cały czas był na oddziale i od początku ratował pacjenta. - Poprosiliśmy operatora sieci o billingi. Stacja BTS znajdująca się w rejonie Góry Parkowej wyłapała sygnał z jego telefonu - wyjaśnia prokurator Bąk, na lamach gazety.pl. Odkryto, że pielęgniarka rzeczywiście dzwoniła kilka razy do ordynatora. Ten początkowo nie odbierał, aż w końcu oddzwonił.
Lekarz wciąż pracuje w szpitalu. Dopóki sprawy nie zbada ŚUM, nie można postawić nikomu zarzutów.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail