Do nieszczęśliwego upadku miało dojść 14 lutego, podczas wyjazdu Palikota do Indii. Polityk w drodze powrotnej do Polski zatrzymał się w jednym z tureckich hoteli. Tam spadł ze schodów. Jego stan był podobno na tyle poważny, że asystent musiał wozić go na wózku.
Patrz też: Palikot zapewnia: To był zwykły upadek
Palikot chorował bardzo publicznie. Wydał oświadczenie, że ma złamane żebro i "rozległy krwiak podskórny" po lewej stronie klatki piersiowej. Prawie od razu dostał kroplówkę, środki przeciwbólowe, a lekarze zalecili mu oszczędny tryb życia i unikanie dalszych podróży przez 14 dni. O chorobie Palikota napisały wszystkie gazety.
Jednak wygląda na to, że wypadek wcale nie był taki poważny. Wczoraj po kontuzji nie było śladu. Polityk wraz z żoną Moniką (34 l.) i dziećmi opuścił swoje mieszkanie w Lublinie i wyjechał poza miasto. Przed wyjazdem pomagał taszczyć bagaże. Kiedy pytaliśmy go stan zdrowia, przysłał do redakcji SMS-a.
- W poniedziałek po raz pierwszy wyszedłem na dwór. We wtorek też się wybieram na spacer, a w czwartek do Warszawy na premierę w Operze Narodowej - napisał nam Palikot. Według informacji "Dziennika Wschodniego", Palikot nie spadł ze schodów, ale został poturbowany przez pielgrzymów w Indiach. Poseł nie odniósł się do tych informacji.