– Ja ich prawie wszystkich dobrze znałem. Pracowałem razem z nimi. Byłem ich przodowym. To była moja brygada. Dlatego musiałem się tutaj zjawić, zapalić dla nich znicz, zapytać o nich, bo wciąż nie wiem, ilu kolegów straciłem. Wiem tylko o niektórych. Byli w różnym wieku. Każdy miał plany i marzenia. Szykowali się do świąt. Część dojeżdżała z domów w Polsce. Ci, którzy pochodzili z odległych rejonów Polski, mieszkali w Karwinie w hotelu. Zawsze tam było wesoło, a dziś panuje grobowa cisza. Serce pęka. Widzę teraz twarze niektórych z nich. Widzę Patryka. Ma małe dziecko. A Olek? Ten już odliczał czas do emerytury. Był naprawdę blisko. Artur prosił mnie o baraninę na święta, bo ja zajmuję się też hodowlą baranów. Był taki młody...
Ratownik górniczy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu mówi o akcji w Karwinie. ZOBACZ WIDEO
Pracowaliśmy jako brygada chodnikowa. W sąsiedztwie ściany. Nie wiem, co mogło być przyczyną wybuchu. Dlaczego do niego doszło. Dlaczego czujniki nie odłączyły maszyn po wykryciu nadmiernego stężenia metanu. Znam tę kopalnię z dobrej strony, dba się tutaj o bezpieczne wydobycie. To dla mnie wielki wstrząs.