Choć obok przejeżdżały dziesiątki samochodów, tylko jeden kierowca zatrzymał się, by pomóc ugasić auto. W końcu pojawili się też strażacy. Mimo to z z fiata została tylko skwarka...
Feralny samochód jechał ulicą 1 Maja w podstołecznej Kobyłce. Nagle pod maską zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Z instalacji elektrycznej poleciały iskry. Zegary zaczęły wariować. Dym z palących się elementów plastikowych zaczął dusić kierowcę.
- Zatrzymałem samochód i wysiadłem. Złapałem gaśnicę i zacząłem gasić - mówił mężczyzna. Niestety, nie udało się opanować ognia. W kilkanaście sekund fiat panda zmienił się w kulę ognia. - Gdyby od razu inni kierowcy się zatrzymali i użyli gaśnic, samochód nie spłonąłby doszczętnie. Auta po prostu przejeżdżały obok. Kierowcy i pasażerowie patrzyli i nic nie zrobili - mówił rozżalony kierowca spalonego wozu.