"Super Express": - Minister Stasiak we wczorajszym tekście dla naszego dziennika stwierdził, że stan finansów w Polsce staje się pod obecnymi rządami pilnie strzeżoną tajemnicą. Wszelkie pytania traktowane są jako przejaw arogancji i niezdrowych zainteresowań.
Adam Szejnfeld: - Głos ministra Stasiaka wpisuje się w strategię opozycji, która w swojej krytyce opiera się przede wszystkim na ciągle niewiarygodnych prognozach. Mimo to żąda się od nas zwiększenia deficytu budżetowego, nowelizacji budżetu itp. W Polsce, Europie i na świecie kryzys nie ustabilizował się. W takiej sytuacji trudno prognozować jego przebieg w najbliższych miesiącach, a co dopiero latach. Gdyby przyjąć porównanie ministra Stasiaka, tzn. nazwanie Polski firmą, odpowiem tak: nie znam takiej firmy, która co trzy dni chciałaby zmieniać swój biznesplan. A przecież co kilka dni pojawiają się prognozy krajowych, europejskich i międzynarodowych instytutów badawczych. Różnice między tymi prognozami są tak duże, że trudno je traktować jako wiarygodne. Tymczasem państwo musi być stabilne i nie może co chwila dokonywać zmian w planach finansowych, zwłaszcza w budżecie, bo akurat przedwczoraj ktoś opublikował nowe, inne prognozy. Proszę zwrócić uwagę, że jeszcze w ubiegłym roku Komisja Europejska prognozowała dla Polski na 2009 r. 5 proc. wzrost. Natomiast w styczniu 2009 r. - w szczycie kryzysu - ta sama Komisja Europejska prognozowała dla nas 2 proc. wzrostu. Dzisiaj mówią o minus 1,4 proc.
- Minister Stasiak stawia zarzut, że nie ma w Polsce poważnej i systematycznie prowadzonej dyskusji o budżecie. Argumentuje, że przecież nie o to chodzi, żeby przedstawiać co dwa-trzy dni nowy biznesplan naszej firmy zwanej Polską, lecz o to, że jej udziałowcy - my, obywatele i wyborcy - mamy prawo wiedzieć na bieżąco, jak sytuacja wygląda.
- Tu są dwie kwestie. Pierwsza to informacja. Nie zgadzam się z twierdzeniem ministra Stasiaka, że nie ma informacji na temat stanu finansów. Np. minister Rostowski spotkał się ostatnio z Sejmową Komisją Finansów Publicznych, złożoną przecież z fachowców z różnych partii politycznych, i zaprezentował wszystkie informacje oraz dane, których komisja sobie życzyła. Drugą kwestią jest pewnego rodzaju nieuczciwość zawarta w tej krytyce i postulatach. Minister Stasiak i przedstawiciele Kancelarii Prezydenta oraz PiS domagają się bowiem nie tylko wiedzy, ale żądają również nowelizacji budżetu. Nieuczciwość polega na tym, że postulujący jakoś nie chcą powiedzieć publicznie, na czym według nich powinna polegać ta nowelizacja. A przecież, jeśli się czegoś chce, żąda, to wie się, na czym zmiana ma polegać. Dlatego to jest ukrywane?!
- No właśnie, dlaczego i wobec kogo?
- Nieuczciwość tych żądań skierowana jest nie wobec rządu, ale wobec obywateli. Odpowiem pytaniem na pytanie: dlaczego ci, którzy żądają nowelizacji budżetu, boją się powiedzieć, że mają na myśli: "podnieście podatki, podnieście składki na ubezpieczenie zdrowotne i społeczne"? Dlaczego nie mówią ludziom prosto w oczy: "chcemy, aby rząd sięgnął do kieszeni obywateli"! Przecież na to wygląda! Jeśli nawet w przyszłości pojawiłoby się takie zagrożenie, zmian trzeba by dokonywać z jak najmniejszą szkodą dla zwykłego obywatela. Co ważne, trzeba by mieć wtedy absolutną pewność, jaki jest stan faktyczny i co trzeba zmienić, aby go poprawić. Dlatego też musimy opierać się na danych, a nie na prognozach. A dane będą dopiero, gdy podsumujemy wyniki ekonomiczne pierwszego półrocza 2009 r. i gdy zderzymy je z prognozami na pierwsze i drugie półrocze. Wtedy będziemy wiedzieli, co trzeba zrobić z polskim budżetem, żeby był on jak najbardziej optymalny dla państwa, gospodarki i społeczeństwa. Robienie czegokolwiek wcześniej i tylko w oparciu o rozchwiane prognozy - bez wiedzy, co do stanu faktycznego - może przypominać proces pisania palcem na wodzie.
- Minister Stasiak zauważa, że nawet słynnych styczniowych "cięć budżetowych" premiera Tuska minister Rostowski zapomniał uwzględnić w obecnym budżecie...
- Przypomnę ministrowi Stasiakowi, że budżet na 2009 r. jest uchwalony przez parlament i podpisany przez prezydenta. Ale w sensie faktycznym rząd podjął oszczędności, kiedy skutki światowego kryzysu zaczęły wyraźnie wskazywać na taką potrzebę. Natomiast formalnie oszczędności te mogą pojawić się w budżecie dopiero po nowelizacji.
- Władysław Stasiak mówi: "Kiedy Bruksela podała, że Polskę w tym roku dotknie recesja, minister Rostowski stwierdził z uśmiechem, że w Unii nie potrafią liczyć. Zobaczymy, czy nam będzie do śmiechu, kiedy pan minister podniesie podatki".
- Nikt w polskim rządzie nigdy nie mówił, że nie będzie negatywnego skutku światowego kryzysu dla polskiej gospodarki - a zatem również dla wpływów budżetowych. Wręcz odwrotnie. Dlatego już w listopadzie ubiegłego roku przyjęliśmy antykryzysowy "Plan stabilizacji i rozwoju", a obecnie wdrażamy ustawy i programy broniące polską gospodarkę. Podejmiemy więc wszystkie możliwe i potrzebne działania, żeby polska łódź przepłynęła przez sztorm kryzysu jak najmniejszym kosztem - i tym gospodarczym, i tym społecznym. Podniesienie podatków traktujemy jako ostateczność, mało tego, wcale tego nie rozważamy.
- "Minister Rostowski trzyma się założeń, które okazują się chybione. Tak było i z budżetem, i z prognozą PKB, i z deficytem, który miał nie rosnąć, a wymknął się już spod kontroli. Nie widać tego, żeby polityka ministra zapobiegała zamykaniu zakładów pracy, wzrostowi bezrobocia, drożejącym kredytom bankowym". Trudno nie zgodzić się z ministrem Stasiakiem...
- To jest ciągle oczekiwanie, że minister finansów będzie działał jak chorągiewka na wietrze. Powiedziałbym: Panie ministrze Stasiak, państwo jest czymś poważniejszym niż chorągiewka na wietrze! Ustawa budżetowa, jako najważniejsza ustawa naszego państwa, nie może ciągle zmieniać swojego kierunku. Jeżeli dobrze się wczytać w tekst ministra Stasiaka, to widać, że on ciągle powtarza tę samą myśl: nowelizujcie budżet. Proponuję, żeby Władysław Stasiak zajął się sprawami, na których się zna, a finanse polskiego państwa zostawił fachowcom.
- Inny konkretny zarzut: euro. Parę miesięcy temu słyszeliśmy, że to lek na całe zło - że po przyjęciu wspólnej waluty niestraszne nam będą żadne kryzysy. Ten temat nagle zniknął...
- Wcale nie zniknął. Zapewniam, że podtrzymujemy dążenie wprowadzenia Polski do strefy euro. Nadal chcielibyśmy, by to był rok 2012. Nie wszystko jednak od nas zależy. Ale nie czekamy z założonymi rękoma. Na okres przejściowy dajemy polskim firmom instrument w postaci zniesienia walutowości. Od stycznia br., kiedy odpowiednia ustawa weszła w życie, każda firma w Polsce może się już rozliczać w euro, a także w innej dowolnej walucie. Dzięki temu likwidujemy firmom ryzyko kursowe, zmniejszamy koszty działalności oraz ograniczamy związaną z tym biurokrację.
Adam Szejnfeld
Wiceminister gospodarki, poseł Platformy Obywatelskiej