Opowieści stojących w niej ludzi nie pozostawiają złudzeń: państwo po prostu ich poniża. Bo jak nazwać praktykę, w której starszym ludziom każe się czasem rok czekać na wizytę u specjalisty? Jak można osobie potrzebującej szybkiej interwencji dentysty czy protetyka powiedzieć, żeby przyszła za kilka lub kilkanaście miesięcy?
Oczywiście tę haniebną zwłokę można rzeczowo uzasadnić i urzędnicy robią to z dużą wprawą. Jest przecież określona liczba zabiegów, które można wykonać w ciągu miesiąca czy roku i więcej nie można, bo nie ma na to pieniędzy. Od takich wyjaśnień nikogo nie przestaną jednak boleć zęby i nikomu nie pojawi się proteza potrzebna do spożywania posiłków. Najgorsze jest to, że - jak zawsze - najłatwiej państwo poniża najuboższych, tych, których nie stać na zapłacenie rachunku w prywatnym gabinecie. Ci zamożniejsi dawno już machnęli ręką na fikcję rzekomo bezpłatnego leczenia.