Henryk Ołów (53 l.) ze wsi Bakaniuk (woj. podlaskie) był bardzo zadowolony z tegorocznych żniw i sianokosów. Stodoła rolnika wypełniona była po brzegi dorodnym ziarnem i sianem, był więc spokojny o los swoich bliskich.
Niestety, fortuna przestała sprzyjać rolnikowi... Właśnie poił swoje krowy na pastwisku, gdy dostrzegł nad wsią łunę i kłęby czarnego dymu. Serce na moment przestało mu bić, kiedy zrozumiał, że płonie jego dobytek. - Oborę postawił jeszcze mój zmarły 14 lat temu ojciec Ludwik - opowiada zrozpaczony pan Henryk. - Jak zobaczyłem, gdzie się pali, wsiadłem na traktor i pędziłem, ile tylko maszynie fabryka mocy dała.
W tym czasie sąsiedzi wezwali straż pożarną, a jego matka, Anna (83 l.), stała sparaliżowana strachem w progu domu. Patrząc na szalejące płomienie, kobieta zaczęła się cicho modlić. - Wzięłam do rąk portret naszego papieża Jana Pawła II i modliłam się, aby ogień ominął nasz dom - mówi pani Anna.
Żarliwa modlitwa kobiety została najwyraźniej wysłuchana, bo wiatr... zmienił kierunek! Choć stodoły i plonów nie udało się uratować, to rodzina Ołowiów nadal ma gdzie mieszkać. - Nie wiem, jak teraz będziemy żyć - mówi przez łzy rolnik, tuląc do siebie żonę Grażynę (43 l.) i dwóch 7- -letnich synków, Tomka i Ludwika. Teraz ze skromnych rent dwóch kobiet muszą utrzymać nie tylko siebie, ale też wykarmić krowy i świnie. - Błagam dobrych ludzi o pomoc! - apeluje zdesperowany mężczyzna. Osoby pragnące pomóc rodzinie Ołowiów prosimy o kontakt z redakcją.