Na pokładzie samolotu linii LOT było 206 pasażerów i 10 członków załogi. Jak pisze dziennik.pl, już nieco ponad godzinę po starcie z Chicago znajdująca się nad Atlantykiem maszyna wpadła w burzę.
- Samolotem trzęsło niemiłosiernie. Po kolejnym wstrząsie zrobiło się ciemno, jakby wszystkie systemy elektroniczne przestały działać - powiedział serwisowi dziennik.pl jeden z pasażerów.
Po chwili światło zapaliło się, jednak pasażerowie usłyszeli trzask "jakby kadłub rozpadał się na części". Samolot zaczął bardzo szybko spadać - w ciągu trzech minut stracił ponad dwa kilometry wysokości. Piloci zorientowali się, że doszło do awarii prędkościomierza i postanowili lądować w kanadyjskim Toronto.
O tym, w jakim niebezpieczeństwie byli pasażerowie i członkowie załogi boeinga, świadczą opinie ekspertów, którzy wskazują, że właśnie awaria czujnika prędkości mogła być przyczyną katastrofy airbusa Air France. Piloci nie wiedzą wówczas, z jaką prędkością lecą, a wraz z utratą prędkości skrzydła tracą siłę nośną i maszyna zaczyna spadać.