Mały chłopczyk, a jaki wielki bohater! 10-letni Patryk Wesołowski z Traczy (woj. warmińsko-mazurskie) nie wystraszył się szalejących płomieni. Kiedy dorośli stracili zimną krew i nie wiedzieli, co robić, ten malec zachował zdrowy rozsądek. Na własnych rękach wyniósł z pożaru dwóch młodszych braci: Radka (4 l.) i Damianka (2 l.), ratując im życie.
- Tylko Patryk zachował zimną krew - mówi Monika Wesołowska (32 l.), mama chłopca.
Pożar wybuchł w domu zamieszkanym przez dwie liczące po 6 osób rodziny Wesołowskich i Olejniczaków. Była godzina 20.30. Obydwie rodziny szykowały się właśnie do snu. Młodsze dzieci, umyte i przebrane w piżamki, leżały już w łóżkach.
- Coś mnie tknęło i wyszłam przed dom, choć zwykle tego o tej porze nie robię - opowiada pani Monika.
Wtedy kobieta poczuła dym i zobaczyła płomienie. Przerażona wszczęła alarm. Wezwała męża Mirosława (37 l.) i sąsiadów - Zbigniewa (38 l.) i Agnieszkę (30 l.) Olejniczaków. Dorośli własnymi siłami próbowali gasić ogień i ratować dobytek. Było jednak za późno. Kłęby czarnego duszącego dymu momentalnie zajęły cały dom, a gorący ogień pochłaniał bezlitośnie kolejne jego części. - Nie wiedzieliśmy, za co się chwytać, co ratować - wspomina pani Monika.
Dorośli wpadli w panikę. Zamiast ratować życie swoje i dzieci, zabrali się za wynoszenie z płomieni telewizora i lodówki. Jedynie Patryk, najstarszy syn Wesołowskich, zachował zdrowy rozsądek. Nie wystraszył się żywiołu i z pożaru wyniósł młodsze rodzeństwo: Radka (4 l.) i Damiana (2 l.). Po jego bohaterskim czynie dorośli otrzeźwieli. Zrozumieli, że przede wszystkim muszą zadbać o dzieci i siebie. To właśnie dzięki przytomności umysłu 10-latka nikomu nic się nie stało. Domu ani dobytku dwóch 6-osobowych rodzin nie udało się uratować. - W kilka godzin straciliśmy wszystko, na co pracowaliśmy całe życie - mama dzielnego chłopca nie kryje łez. - Na szczęście dzięki Patryczkowi wszyscy żyjemy! - mówi.