Z Żyrardowa, gdzie mieszka, Pawlak codziennie dojeżdża do pracy pociągiem. Do limuzyny przesiada się dopiero na warszawskim Dworcu Centralnym.
Dziennikarze TVN24 postanowili towarzyszyć Pawlakowi w tej codziennej podróży. Nie było to łatwe. Wsiedli do pociągu, chcąc podpytać premiera o przyszłość koalicji z PO, jednak na chwilę rozmowy z wicepremierem nie mogli liczyć.
- Zapraszam do Ministerstwa Gospodarki. Zmarnowaliście czas, a wasz wydawca wydał niepotrzebnie takie pieniądze na ten wyjazd - powitał dziennikarzy Pawlak. Na kolejne pytania odpowiadał w ten sam sposób.
Gdy dziennikarze nie rezygnowali, Pawlak zaczął... troszczyć się o współpasażerów. - Jak pan chce zarabiać pieniądze, to niech pan zarabia w takich miejscach, gdzie to jest ogólnie przyjęte. Ludzie sobie może nie życzą... - powiedział, domagając się wyłączenia kamery. Nie przekonały go nawet zapewnienia, że inni pasażerowie nie są filmowani.
- Panie premierze, pan jest osobą publiczną, wolno nam to robić - tłumaczyła dziennikarka TVN24. - Tak, ale jesteśmy w wolnym kraju. Nie w każdym miejscu możecie sobie hasać, ile się wam rzewnie podoba. Tak, tak, proszę wyłączyć - odpowiedział Pawlak.
Wicepremier zapomniał już, jak się odpędza dziennikarzy. Przecież o wiele skuteczniejsze byłoby jego dobre stare "sio!".