Był środek nocy z piątku na sobotę. W Będzinie (woj. śląskie) Maria Hendzlik (63 l.), babcia maleńkiej Julii, oglądała telewizję. - Wnusia spała w pokoju, Perełka natomiast kręciła się po kuchni. Nagle sunia zaczęła ujadać jak nigdy wcześniej. Zaczęłam się rozglądać, o co jej chodzi. Kiedy otworzyłam pokój dziecka i zajrzałam do łóżeczka, okazało się, że Julka jest sina i nie oddycha - opowiada pani Maria.
Mama dziecka Agnieszka Hendzlik (23 l.) złapała za telefon, by dzwonić po pomoc, a babcia próbowała ratować małą. - Zaczęłam nią potrząsać, obracać we wszystkie strony. Wreszcie zobaczyłam, że znowu oddycha - opisuje.
Kiedy na miejscu zjawił się dr?Czarosław Kijonka (48 l.) ze Szpitala św. Barbary w Sosnowcu, Julka była już przytomna. - To był przypadek tzw. śmierci łóżeczkowej. Niepodobna stwierdzić, jak pies mógł wyczuć, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego. Nie słyszałem o czymś podobnym - mówi lekarz. Ale Maria Hendzlik ma swoją teorię. - W ten sposób Perełka spłaciła dług Agnieszce. Perełkę chciano utopić niedługo po urodzeniu. Córka ją ocaliła - mówi pani Maria.