"Super Express": - Gdyby była pani sędzią, jaki wyrok dostałaby Rafał B. za przejechanie psa Maksa?
Katarzyna Topczewska: - Nie ma takiej skali w polskim prawie. Pięć lat to i tak za mało.
Aż tak?
Zakwalifikowałabym ten czyn jako zabicie psa ze szczególnym okrucieństwem, a za takie przestępstwo grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Sąd musi wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności sprawy, w tym stosunek oskarżonego do czynu i uprzednią jego karalność. Sędziemu trudno wydać wyrok już na początku postępowania. Po obejrzeniu tego filmu mogę powiedzieć, że na tym etapie nawet maksymalna kara wydaje się zbyt niska, jak na zabicie psa w tak bestialski sposób.
Dlaczego?
Maks był niedowidzącym i głuchym psem. Leżał na drodze, nie mógł się ruszyć. Prawdopodobnie został potrącony przez inny samochód, ale niewątpliwie żył. Kierowca busa go widział, nagrał całe zdarzenie telefonem komórkowym. Przejeżdżał po psie, komentując to w obrzydliwy sposób. Pozbawił go życia z pełną premedytacją. Tutaj nie można mówić o braku winy czy nieszczęśliwym wypadku.
Zabicie Maksa poruszyło miliony ludzi. Co się teraz dzieje z Rafałem B.? Zgodziła się pani reprezentować oskarżycieli posiłkowych w procesie przeciwko niemu.
Decyzją sądu Rafał B. najbliższe 3 miesiące spędzi w areszcie śledczym we Wrocławiu. Z Maksem jest taki problem, że do sprawy zgłosiło się wiele organizacji ochrony zwierząt i nie wiadomo, czy wszystkie pozostaną jako strony w postępowaniu. Może być tak, że sąd albo prokurator ograniczy liczbę oskarżycieli posiłkowych. Mam nadzieję, że stanę na sali sądowej razem z Rafałem B. Kiedy tylko dowiedziałam się, co się stało, od razu podjęłam się prowadzenia tej sprawy pro bono. Będę reprezentować Fundację na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo CANE. Wspólnie zrobimy wszystko, aby sprawcę tego bestialstwa spotkała zasłużona kara.
Coraz więcej spraw o znęcanie się nad zwierzętami trafia na wokandę. W 2017 r. skazano 663 osoby, w 2016 r. zapadły 592 wyroki, a w 2015 r. - 536 wyroków. Ciekawsze są jednak dane dotyczące wyroków bezwzględnego więzienia. W 2017 r. skazano 90 osób na życie za kratami, w 2016 – 56 a w 2015 tylko 39 osób. Wymiar kary zależy od stopnia okrucieństwa czy od wrażliwości sędziego?
Prawo prawem, a życie życiem. Każdy sędzia powinien stosować dokładnie te same dyrektywy wymiaru kary i niejednokrotnie stosunek sędziego do zwierząt ma wpływ na wyrok. Zgodnie z kodeksem sąd ma brać pod uwagę szereg okoliczności m.in. stopień winy, stopień społecznej szkodliwości, cele kary. Kara musi być na tyle dotkliwa, by zresocjalizować sprawcę. Znęcanie się nad zwierzęciem to przestępstwo, a sprawca może usłyszeć wyrok do 3 lat pozbawienia wolności. Kara za znęcanie ze szczególnym okrucieństwem jest surowsze, bo tutaj można nawet na 5 lat trafić do więzienia.
To wystarczy, by sprawca nauczył się miłości do zwierząt?
Możemy mieć najsurowsze przepisy, ale jeśli sądy nie będą ich stosować, to nie będą spełniać swojej funkcji. Uważam, że za bestialstwo sądy powinny wysyłać do więzienia. Jeżeli znęcanie polega na zaniedbaniu ze strony właściciela i sprawca rokuje – wyraża skruchę, poprawia warunki, rozumie swoje błędy – to lepszą karą dla niego będzie ograniczenie wolności polegające na nieodpłatnej pracy na cele społeczne, niż kara pozbawienia wolności w zawieszeniu. Widzę, że praktyka jest coraz lepsza.
Napisała pani informator dla policjantów, sędziów i prokuratorów, jak stosować przepisy. Skoro mamy ustawę o ochronie zwierząt, czy taki informator właściwie jest potrzebny?
Jest bardzo potrzebny, bo funkcjonariusze policji często nie wiedzą, jak zachować się podczas interwencji, a przedstawiciele organizacji, jakie uprawnienia im przysługują. Oddałam w tym podręczniku całą swoją wiedzę z ponad 10-letniej praktyki. jaką mam w prowadzeniu spraw o przestępstwa na zwierzętach.
Niecodzienna specjalizacja jak na adwokata.
Wszystko wzięło się z miłości do zwierząt. Wychowywałam się w domu pełnym czworonogów, od dziecka wraz z mamą je ratowałam, byłam wolontariuszką w organizacjach społecznych. Gdy zaczęłam studiować prawo, zainteresowałam się ochroną zwierząt w naszym kraju. Wtedy sprawy o znęcanie to były wielką rzadkością. I zaczęłam przecierać szlaki. Jeszcze jako aplikantka stawałam w sądzie i uzyskiwałam precedensowe wyroki, które teraz pomagają organizacjom walczyć o prawa zwierząt. Pracując w Ministerstwie Sprawiedliwości brałam udział w pracach legislacyjnych nad przepisami dotyczącymi ochrony zwierząt. Tak zaangażowałam się w pomoc, że musiałam zrezygnować z pracy w Ministerstwie. Założyłam swoją kancelarię, ale nadal jestem częstym gościem w Sejmie, zawsze kiedy poruszana jest tematyka prawnej ochrony zwierząt.
A wracając do podręcznika - wiem, że organizacjom jest łatwiej, bo to właśnie one go najbardziej potrzebowały. Gdy same jeżdżą na interwencje, a nie mają wsparcia prawnego, często dochodzi do kuriozalnych sytuacji. Aktywiści na co dzień muszą mierzyć się z oporem funkcjonariuszy policji czy urzędników, którzy niejednokrotnie utrudniają odebranie zwierzęcia znajdującego się w stanie zagrożenia życia, czy też naruszają prawa organizacji, odmawiając im czynnego udziału w postępowaniach.
Dlaczego policjanci odmawiają odebrania zwierzęcia, skoro widzą, że dzieje mu się krzywda?
Często wynika to, niestety, z niewiedzy czy z braku szkoleń, a to przeszkadza zamiast pomagać. O błędach podczas tego typu interwencji można napisać osobną książkę. Funkcjonariusze często twierdzą, że przedstawiciel organizacji społecznej nie może odebrać samodzielnie pokrzywdzonego zwierzęcia, chociaż takie uprawnienie przyznaje im wprost ustawa o ochronie zwierząt. Często muszę tłumaczyć, że organizacje reprezentują zwierzęta, które same się bronić nie mogą, a mają takie same uprawnienia jak każdy pokrzywdzony przestępstwem – dlatego przedstawiciele organizacji mają prawo brać udział w oględzinach, przesłuchaniach świadków i występować na sali sądowej obok prokuratora.
Jakie jeszcze problemy pojawiają się w przypadku interwencji?
Częstym problemem jest wejście na teren posesji, jeżeli właściciel nie wyraża na to zgody, lub od dłuższego czasu jest nieobecny, a organizacja otrzymała zgłoszenie, że na terenie posesji jest pies wymagający natychmiastowej pomocy. Policja niejednokrotnie twierdzi, że wejście na teren byłoby naruszeniem miru domowego. Często upierają się, że musi być powiatowy lekarz weterynarii. I znowu niewiedza - zgodnie z przepisami powiatowy lekarz wcale nie musi być na miejscu. Policja ma prawo odbierać zwierzęta w przypadku zagrożenia życia bądź zdrowia, tak samo jak organizacja, ale rzadko z tych uprawnień korzysta.
Przed sprawą Maksa zajmowała się pani brutalnym pobiciem pieska Fijo. W poprzedniej sprawie zapadł wyrok roku i 6 miesięcy więzienia. To dużo czy mało?
Nie ukrywam, że liczyłam na więcej. Miałam nadzieję, że zapadnie maksymalna kara.
Czyli trzy lata.
Proces odbywał się według starych zasad prawnych. Obecnie za to przestępstwo grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Pomimo, że czuję niedosyt, to i tak ogromny sukces, bo to pierwszy w Polsce taki wyrok za pobicie psa. Fijo przeżył, a podobne wyroki zapadały do tej pory wyłącznie w sprawach, gdzie zwierzęta nie przeżyły. Jako pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych (przyp. red.: Fundacja dla szczeniąt Judyta i Fundacja Mondo Cane) złożyłam apelację od tego wyroku, żądając maksymalnego wymiaru kary.
Proces w przypadku dotkliwie pobitego zwierzęcia, które nie może powiedzieć, co się wydarzyło, nie jest chyba prosty.
Proces był o tyle trudny, że nie było świadka zdarzenia. Policję powiadomiła małżonka, która przyszła do domu i zastała psa w kałuży krwi. Piesek włóczył nogami i miał uszkodzoną szczękę. To żona Bartosza D. zawiadomiła policję, była przesłuchiwana i składała zeznania.
Skoro zawiadomiła policję i zeznawała, dlaczego proces był skomplikowany?
Niestety, na rozprawie w sądzie odmówiła składania zeznań. A to oznacza, że wszystko, co powiedziała wcześniej policji, nie mogło być brane pod uwagę i nie można się na to powoływać. Nie tylko żona Bartosza D. odmówiła składania zeznań. Nie chciał nic powiedzieć również jego szwagier, z którym tego wieczoru Bartosz D. się spotkał. Na zeznania zgodziła się siostra oskarżonego.
Co się wydarzyło tego wieczoru?
Bartosz D. był pijany. Zabrał Fijo na spacer ze szwagrem, pies mu uciekł, wypiął się ze smyczy. To bardzo żywiołowy szczeniak, ale udało się go złapać. Jego zachowanie nie spodobało się jednak Bartoszowi D., gdy wrócili do domu, rozegrał się tam dramat w czterech ścianach. Ustalono, że oskarżony uderzał tępym narzędziem, o niewielkiej powierzchni, co najmniej trzy razy. Uszkodził szczękę, odcinek piersiowy i lędźwiowy kręgosłupa psa. Z kolei przed sądem oskarżony twierdził, że przewrócił się na psa dwoma kolanami. To było kłamstwo. Biegli nie mieli wątpliwości, że obrażenia Fijo nie powstały w wyniku upadku oskarżonego. Oskarżony podał, że waży 100 kg, więc gdyby takiej masy mężczyzna upadł na szczeniaka, pies miałby pogruchotany cały kręgosłup i narządy wewnętrzne. Twierdził też, że po upadku ocknął się i miał psa pod sobą. Przecież przygnieciony pies starałby się jakoś wydostać spod swojego właściciela, miałby uszkodzony naskórek, pazury, a nie czekałby aż pan się obudzi i wstanie.
Zeznania siostry to jeden z ważnych dowodów, a drugi?
Ślady krwi.
W jaki sposób miały być dowodem w sprawie?
Oględziny mieszkania odbyły się dopiero trzy miesiące od zdarzenia, więc to było mieszkanie było wielokrotnie sprzątane. Natomiast zostały ślady krwi niewidoczne dla oka. Z użyciem odpowiednich środków, które reagowały odpowiednią barwą, udało się je zabezpieczyć. Oskarżony podawał, że upadł na Fijo w pokoju dziecięcym, ale tam nie było żadnego śladu krwi. I to był kolejny dowód, który wykluczył podawaną przez niego wersję. Ślady krwi były w łazience i w kuchni.
Sprawa Fijo była chyba najlepiej nagłośnioną sprawą o znęcanie się nad zwierzętami w Polsce. Mówiono o niej nie tylko w tradycyjnych mediach, ale gorąco było też w mediach społecznościowych.
Owszem, ale to nie wszystko. Po raz pierwszy w Polsce w takiej sprawie wydano list gończy, bo Bartosz D. się ukrywał. Ludzie bardzo aktywnie włączyli się w poszukiwania. Do tego stopnia, że na policję wpływały nawet zawiadomienia z zagranicy, bo tam właśnie ukrywał się oskarżony. Gdy wrócił do Polski, też się z policją nie skontaktował, aż w końcu go złapano. Później tłumaczył się, że ukrywał się, bo był na niego hejt w internecie. Hejt pojawił się znacznie później, a oskarżony od razu wyjechał po zdarzeniu za granicę. To też wskazuje, że miał coś na sumieniu.
Jak zachowywał się na procesie? Było mu przykro?
Sam robił z siebie ofiarę. O całą sytuację obwiniał Fundację. Ani razu nie zapytał jak się pies czuje albo jak przebiega leczenie. Na rozprawie ironicznie się uśmiechał. Fijo musiał trafić do Czech na operację, a później w Portugalii był rehabilitowany. Ten brak skruchy wpłynął na wyrok sądu. Koszt leczenia szczeniaka wyniósł ok. 25 tys. zł, za co również musi zapłacić Bartosz D. Do tego 3 tys. zł nawiązki na cel społeczny i 10-letni zakaz posiadania zwierząt. I przepadek Fijo.
A do tej pory był członkiem rodziny.
Sąd to oczywiście podkreślił. To jest o tyle przykre, że to był pies, który kochał swojego pana, któremu ufał i okrucieństwo spotkała go z rąk swojego właściciela. Sąd bierze też pod uwagę sposób życia sprawcy przed popełnieniem przestępstwa. Istotne było to, że oskarżony był karany. Nie były to co prawda przestępstwa na zwierzętach, ale wpłynęły na wyrok.
Według pani rok i 6 miesięcy więzienia dla Bartosza D. to mało. Najwyższy wyrok jaki zapadł za znęcanie się nad zwierzętami zapadł w Tychach pod koniec 2018 r. Chodziło o sprawę Łukasza N. Najpierw pobił ciężarną konkubinę, a później zamordował psa, którego kilkakrotnie dźgnął nożem. Pies umierał przez kilka godzin. Dostał łącznie 5 lat i 6 miesięcy więzienia, ale za zamordowanie psa wyrok wyniósł 4 lata i 5 miesięcy za kratami.
Sprawa z Tychów była już na nowym stanie prawnym, i uważam, że takie właśnie powinny być wyroki za zabicie zwierząt. Nie powinniśmy się zastanawiać czy rok to dużo, czy mało, tylko powinniśmy oscylować w górnej granicy kary. Pamiętajmy, że zagrożenie karą w przypadku zabicia psa jest takie samo jak w przypadku kradzieży. Uważam, że życie zwierzęcia to dobro, które powinno być chronione mocniej i wyżej niż mienie.
Odnosi się jednak wrażenie, że sędziowie nie chcą dawać wysokich wyroków. Przykładem może być cmentarzysko ze szczeniętami i kociętami, które urządziła we własnym ogródku poznanianka. Usłyszała wyrok 10 miesięcy więzienia. Inny przykład – Ewa G. ze Świętochłowic, która dostała pół roku za skrępowanie łap psa taśmą, pysku smyczą, i wrzucenie go do stawu. Rok i cztery miesiące więzienia dostał Tomasza T. za przebicie psa metalowym prętem, a później powiesił go na drzwiach. Co wpływa na to, że zapadają tak różne wyroki?
Każda sprawa jest inna, więc sędzia musi uwzględnić wszystkie okoliczności na korzyść jak i na niekorzyść sprawcy. Prawo prawem, ale za stołem sędziowskim zawsze orzeka człowiek. Podejście sędziego, jego wrażliwość na krzywdę zwierząt często ma wpływ na wyrok. Myślę, że presja opinii społecznej też ma wpływ na podejście sędziego. Dlatego tak ważne jest nagłaśnianie tych spraw, zarówno w mediach tradycyjnych, jak i społecznościowych.
Czy można stworzyć profil osoby, która krzywdzi zwierzęta?
To wymaga badań na reprezentatywnej grupie spraw. Miałam w swoich sprawach i osoby starsze, i nieletnie, majętne, ubogie, wykształcone i nie. Ze swojej praktyki mogę powiedzieć, że częściej na sali sądowej oskarżam mężczyzn, a zdecydowana większość nie wyraża skruchy. W sprawach o znęcanie się innego rodzaju niż przemoc fizyczna, polegających np. na utrzymywaniu zwierząt w niewłaściwych warunkach, trzymanie na łańcuchu, zwierzę nie jest karmione, krowy stoją po kolana w oborniku, to bardzo często ci oskarżeni przekonują sąd, że oni się doskonale opiekowali zwierzętami. Takie są tłumaczenia.
Oprócz biegłych z zakresu weterynarii w sprawach tego typu występują też inni biegli. Czy oskarżeni są poddawani badaniom psychiatrycznym?
Jak najbardziej. Nie w każdej sprawie prokurator kieruje podejrzanego na badania psychiatryczne, tylko wtedy, kiedy ma wątpliwości co do jego poczytalności. W przypadku stwierdzenia całkowitej niepoczytalności sprawa jest umarzana, a sprawca jest umieszczany w ośrodku leczniczym. Miałam wiele spraw, gdzie biegli stwierdzili częściową niepoczytalność np. wynikającą z wieku. Częściowa niepoczytalność może wpłynąć, niestety, na złagodzenie kary. Przykładem może być smutna historia schroniska w Korabiewicach niedaleko Żyrardowa, gdzie właścicielką była Magdalena Sz.
Pod jej opieką znajdowało się kilkaset zwierząt. Nie tylko psy i koty, ale też konie, szczury, a nawet niedźwiedź i wilk.
Trudno sobie to wyobrazić, a co dopiero zobaczyć na własne oczy. Psy i koty nie miały dostępu do wody, jedzenia ani opieki weterynaryjnej. Mnożyły się bez kontroli, a szczeniaki były zagryzane. Kiedy Fundacja Viva! przejęła to schronisko, to było tam 800 psów i masowe groby. Biegli stwierdzili, że Magdalena Sz. miała ograniczoną poczytalność i w stopniu znacznym. Została skazana za znęcanie się nad zwierzętami.
Czyli na ile?
Rok pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na dwa lata. Zasądzono nawiązkę w wysokości tysiąca złotych na cel związany z ochroną zwierząt oraz trzyletni zakaz prowadzenia działalności, której celem jest opieka nad zwierzętami.
Jak można zapobiegać takim sytuacjom?
Są dwa rozwiązania - zwiększać świadomość społeczną i orzekać odpowiednio surowe kary, które będą odstraszać. Potencjalny sprawca musi wiedzieć, że za pobicie psa idzie się do więzienia, a nie dostaje się śmieszną grzywnę czy karę w zawieszeniu.
To odważna teza, ale czy wyżywanie się nad zwierzętami może doprowadzić do wyżywania się nad ludźmi?
Uważam, że jeżeli nie utnie się tego na etapie znęcania się nad zwierzętami, to kolejnym krokiem jest znęcanie się nad ludźmi. Prowadzę wiele spraw, gdzie oskarżony ma dwa zarzuty, znęcania się nad rodziną i znęcania się nad zwierzętami – co oznacza, że sprawy te mają wspólny mianownik – przemoc wobec słabszych i zależnych od siebie.
Przerażająca wizja.
To, co ja obserwuję i co mnie przeraża, to sprawy nieletnich. Mam coraz więcej spraw o znęcanie się ze nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem przez nastolatków jak np. podpalenie jeża czy rzucanie kotem o kamienie. Te wszystkie sprawy głównie wypływają przez media społecznościowe, bo dzieci same nagrywają swoje brutalne zachowania i wrzucają je do sieci. I to jest zatrważające, że dla nich to powód do dumy! Sądy podchodzą do nastolatków bardzo łagodnie, orzekają kary wychowawcze, które przy tak wczesnym i głębokim stopniu demoralizacji nie spełniają swojej funkcji. Jeżeli 12-latek już tak okrutnie krzywdzi zwierzęta, to co potem z niego wyrośnie? O kim będziemy mówić? O zabójcy, a może gwałcicielu?
Katarzyna Topczewska - członek Izby Adwokackiej w Warszawie, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Swoje doświadczenie zawodowe zdobywała, pracując w Ministerstwie Sprawiedliwości jako doradca Wiceministra, a następnie ekspert w Departamencie Prawa Karnego. Przed rozpoczęciem indywidualnej praktyki współpracowała z kilkoma kancelariami adwokackimi. W spektrum jej praktyki znajdują się zagadnienia z prawa karnego oraz cywilnego, w tym rodzinnego i gospodarczego. W toku swojej działalności świadczy pomoc prawną organizacjom zajmującym się pomocą pokrzywdzonym przestępstwem oraz organizacjom, których statutowym celem jest ochrona zwierząt.