Do tego, by zostać surogatką, zmusiła panią Beatę sytuacja materialna. Kobieta samotnie wychowywała dwie śliczne córeczki - 7-letnią dziś Patrycję i 12-letnią Gabrysię. Nie miała pracy ani perspektyw na lepsze jutro. W 2008 roku nawiązała kontakt z agencją, która kojarzyła bezdzietne małżeństwa z kobietami, które mogły urodzić im dzieci. Skuszona wizją sporych pieniędzy zdecydowała się zostać pierwszą w Polsce surogatką. Została sztucznie zapłodniona i po 9 miesiącach urodziła Kajtusia. Dziś tej decyzji żałuje, bo choć zamiast obiecanych trzydziestu tysięcy złotych dostała trzy razy mniej, to ważniejsza dla niej była matczyna miłość, którą obdarzyła swoje dziecko. - To uczucie zaczęło kiełkować, gdy byłam w piątym, szóstym miesiącu ciąży - mówi. - Gdy dziecko przyszło na świat, nie chciałam go oddawać. Ale zostałam do tego zmuszona.
Kobieta wpadła w głęboką depresję, z której po trzech latach wyrwała ją dopiero... kolejna ciąża. - Dobry Bóg widział, jak cierpiałam przez ten czas - opowiada pani Beata. - Dlatego zesłał mi kolejne dziecko. Dziś jestem najszczęśliwszą matką pod słońcem - czule tuli do siebie małego Krzysia.
O tym, kto jest ojcem maleństwa, pani Beata nie chce mówić. Zapewnia jedynie, że ciąża była planowana.