Julcia zaginęła w piątkowy wieczór. Zniknęła nagle z podwórka, na którym bawiła się pod okiem kuzyna. Rodzice musieli wyjść, a chłopak wydawał im się wystarczająco odpowiedzialny. Niestety, nastolatek spuścił małą z oczu.
- Wszedłem na moment do kuchni, kiedy wróciłem, już jej nie było - opowiada nam Marcin.
- Natychmiast zaalarmowałem wszystkich dookoła.
Rozpoczęły się poszukiwania. Okolice przetrząsało ponad 300 osób. Oprócz policjantów i strażaków do akcji tłumnie przystąpili sąsiedzi. Nikt z nich nie odnalazł jednak małej ani wieczorem, ani w nocy.
- Byłem przerażony, wiedziałem że to wszystko przeze mnie - mówi Marcin. - Cały czas miałem jednak nadzieję, że wszystko skończy się szczęśliwie.
Przełom w poszukiwaniach nastąpił krótko przed szóstą rano. Ratownicy przetrząsający teren oddalony ponad 3 kilometry od domu dziewczynki usłyszeli szczekanie psa. Pobiegli w tamtym kierunku. Kiedy zbliżyli się do gęstych zarośli, dobiegł ich płacz. Wszyscy aż krzyknęli z radości. Wiedzieli, że odnaleźli zgubę.
Julcia leżała na ziemi. Obok niej był Czaruś - czarny kundelek.
- Wyglądało na to, że przez całą noc ogrzewał jej ciałko - mówi jeden z ratowników.
Po przewiezieniu do szpitala okazało się, że dziecko ma odmrożone stópki. Jego życiu nie zagraża jednak niebezpieczeństwo.
- To była najstraszniejsza noc w moim życiu. I taka sama dla rodziców Julci. Bardzo wszystkich przepraszam - mówi 16-letni Marcin. I dodaje, że Czarusia będzie odtąd traktował jak bohatera.