Tych dwóch we wsi i okolicy znali wszyscy. Byli nierozłączni. Gdziekolwiek nie pojawił się pan Janusz, gdzieś niedaleko był jego pies.
- Kiedy Janusz jechał rano do pracy do Chełma, pies odprowadzał go na przystanek. Potem wracał, pilnował obejścia, żeby po południu wyjść na spotkanie swego pana. Kładł się w krzakach niedaleko przystanku i czekał - opowiada mieszkająca naprzeciwko Danuta Szostak (83 l.).
Pan Janusz odwzajemniał psią przyjaźń. Nigdy nie podniósł na niego głosu.
- Bywało, że miał w domu jedynie pętko kiełbasy i wiadomo było, że połowa należy do psa - dodaje Bogusław Janicki. Niestety, w nocy 31 maja doszło do tragedii.
- Około godziny 23 zauważono pożar budynku mieszkalnego, na miejscu pojawili się strażacy. Mieszkający tam mężczyzna zdołał opuścić budynek, który mimo akcji ratowniczej spłonął doszczętnie - informują strażacy. Pan Janusz, widząc ogień, najpierw zajął się psem, żeby uratować go z płomieni.
Ciężko poparzony mężczyzna trafił na pokład śmigłowca LPR, którym przetransportowano go do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Łęcznej. Umarł po kilku dniach.
Pimpek o tym nie wiedział. Przez pierwsze trzy dni po pożarze wciąż szukał pana. Wychodził na przystanek i czekał godzinami. Potem wracał do swego obejścia z podkulonym ogonem. Dziś nadal czeka na nieżyjącego już mężczyznę, ale jego pieskie życie może się odmienić. Kundelek znalazł już nowy dom, w którym ma szansę pogodzić się ze stratą.
ZOBACZ: Makabryczne odkrycie w Kaliszu. Zmumifikowane zwłoki w szczelinie bloku mieszkalnego