Zdaniem załamanego ojca Leszek S. powinien zostać zamknięty co najmniej 6 lat temu. Wtedy był już przecież pijackim recydywistą... Po raz pierwszy nieposiadającego prawa jazdy szaleńca za kółkiem skazano za jazdę pod wpływem alkoholu w 2006 roku. Miał 2,3 promila. Dostał 10 miesięcy... prac społecznych. I zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych na dwa lata. - Sąd zdecydował, że taka forma ograniczenia wolności wystarczy - mówi nam Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Nie wystarczyła!
Zobacz też: Policja idzie na wojnę z pijakami! Kupiła 80 nowych urządzeń AlcoBlow - FOTO
Niczego go to jednak nie nauczyło!
W 2008 roku Leszek S. jechał motorowerem, mając 1,5 promila alkoholu we krwi. Tym razem dostał 3 miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata i kolejny zakaz prowadzenia pojazdów - tym razem na 4 lata. Niczego go to jednak nie nauczyło! Ledwie skończyły mu się zawiasy, znów dał się złapać na jeździe pod wpływem. W 2010 roku zatrzymano go, gdy szalał quadem, mając 2,5 promila. Sąd wydał kolejny łagodny wyrok: rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Efekt? W miniony weekend Leszek S. pruł swoim audi z prawie 2 promilami we krwi. Uderzył w fiata punto, którym jechała rodzina wracająca z chrzcin. Pijany bydlak zabił Justynę W.-S. (27 l.) i jej siedmiomiesięcznego synka, którego nosiła pod sercem. Mąż Justyny, Andrzej W. (44 l.), walczy o życie w szpitalu. - Dlaczego ten wariat, ten recydywista chodził wolny? - pytają najbliżsi Justyny i Andrzeja. Prokuratura umywa ręce. - W tym kraju to sądy wydają wyroki, a nie prokuratura. Tam proszę szukać odpowiedzi na te pytania - mówi prokurator Grażyna Wawryniuk. Ani w wejherowskim sądzie, ani w gdańskim nikt nie był w stanie skomentować nam tej sytuacji...
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail