Krzysztof Szymański właśnie skończył pracę w tartaku, wsiadł na rower i ruszył do domu. Miał do przejechania niecałe pięć kilometrów. Byłby w domu w niespełna pół godziny, gdyby na drodze nie spotkał tego pijaka...
W tym samym czasie Krzysztof Sz. dopijał piwo pod sklepem w rodzinnym Brąchnówku (woj. kujawsko-pomorskie). Potem jak gdyby nic siadł za kierownicę swojego volkswagena golfa, chociaż był kompletnie pijany.
Patrz też: Pijak bez prawka zabił sąsiadkę
Jadący rowerem Krzysztof Szymański nie miał szans zobaczyć, jak z tyłu z ogromną prędkością zbliża się do niego pijany wariat. Samochód z morderczą siłą uderzył w rowerzystę, masakrując jego ciało. Zakrwawiony Krzysztof leżał na jezdni. Pijak zamiast mu pomóc, docisnął pedał gazu i z piskiem opon ruszył dalej. Potem rozbite auto ukrył w stodole.
Policja odnalazła go w domu. - Ten mężczyzna był w przeszłości trzykrotnie karany za jazdę po pijanemu - mówi podinspektor Wioletta Dąbrowska (32 l.), rzecznik prasowy toruńskiej policji. - Miał sądowy zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych do końca 2011 roku. Za to, że uciekł z miejsca wypadku, odpowie tak, jakby jechał po pijanemu. W sobotę sąd aresztował go na trzy miesiące - dodaje policjant.
Tego dnia nie doczekał Krzysztof Szymański. Po tygodniu agonii zmarł w piątek w szpitalu. Rodzina zmarłego nie ma wątpliwości, że 12 lat więzienia, jakie grozi pijakowi, to za mało.
- Za tę śmierć powinien sam ponieść śmierć. Ale prawo jest łagodne dla takich bydlaków. Za to, że on zabił mojego brata dostanie śmieszną karę. A przecież to było morderstwo - mówi Wioletta Długołęcka (38 l.), siostra zabitego.