Goreń Duży to uroczy adres. Nie trzeba nigdzie jechać, aby odpocząć na łonie natury, bo wokół Gostyńsko-Włocławski Park Krajobrazowy. Aż chce się żyć, zwłaszcza w pogodne wolne od pracy dni, a tych w minionym tygodniu nie brakowało. Nic przeto dziwnego, że poczynając od 1 maja, w ogródkach dymiły grille, a w głowach biesiadników szumiały procenty.
Tak było przynajmniej na imprezie u Marka W., gdzie świętowano tak ostro, że już koło południa we flaszkach zaświeciło dno. Niby Święto Pracy, ale przecież jakieś sklepy otwarte być muszą - skonstatowali biesiadnicy i postanowili wydelegować kogoś po wódkę. - Ja pojadę - zaoferował się gospodarz. Miał już nieźle w czubie, więc na wszelki wypadek wsadzono mu do auta syna. 13-latek miał pilnować, żeby tata nie zrobił jakiegoś głupstwa.
Ruszyli chwacko, ale daleko nie ujechali, bo opel wymykał się spod kontroli. Półtora kilometra od domu Marek W. wpakował się w nadjeżdżającego z przeciwka volkswagena, a następnie wypadł z drogi i zawisł bokiem na płocie.
- To cud, że skończyło się tylko na stłuczeniach i siniakach - orzekli policjanci. Faktycznie, wypadek wyglądał tak koszmarnie, że na pomoc wezwano nawet śmigłowiec pogotowia lotniczego. Niepotrzebnie, bo pasażerom volkswagena - 26-latkowi i jego córeczce, ani opla - nic groźnego się nie stało, zaś Marek W. wymagał zgoła nie medycznej opieki. Trafił za kratki, a wkrótce stanie przed sądem, bo nie dość, że prowadził auto po pijanemu, to jeszcze bez prawa jazdy, które stracił za inne pijaństwo.
Zobacz też: Dramatyczny drogowy bilans majówki – nie żyje kilkadziesiąt osób!