Pan Antoni Jaroś tydzień temu zmarł w szpitalu. Jego ciało zostało skremowane. W sobotę w samo południe w kościele zebrało się ponad 50 żałobników. Ze zdumieniem patrzyli na to, co wyprawia proboszcz.
- Podczas mszy żałobnej mylił się, zapominał, nie zapalił świec, nie okadził urny z prochami, nie zaśpiewał marszu żałobnego, potem szybko wyszedł i zamknął kościół - wylicza przewinienia duchownego Marcela Balsam (46 l.), córka zmarłego.
- Był pijany. Jeszcze w trakcie nabożeństwa zbulwersowani krewni i znajomi zaczęli wychodzić z kościoła - dodaje. Po mszy urna z prochami przewieziona została na cmentarz. Żałobnicy zebrali się wokół grobowca, czekali na ks. Włodzimierza M. Ale się nie pojawił. - Grabarz odmówił zdrowaśkę, urnę zamurował i tak pochowano męża - wspomina wdowa Marianna Jaroś (70 l.).
Ksiądz nie ma czasu
Następnego dnia krewni pana Antoniego poszli do proboszcza. - Zapytałam go, co ma na swoje usprawiedliwienie. Oznajmił, że nie ma czasu i że przeprasza - mówi Marcela Balsam.
W kurii metropolitalnej ks. Włodzimierz M. cieszy się dobrą opinią. - Mógł być chory, a ktoś pomyślał, że jest pijany - twierdzi ks. Andrzej Kuliberda, rzecznik prasowy kurii. - Jeżeli rodzina ma poczucie krzywdy, niech zgłosi się do kurii, zostanie wysłuchana.
Przeczytaj koniecznie: Białystok: Pijany ksiądz harcerz pobił policjantów
Imię i inicjał proboszcza zostały zmienione.