W końcu, po interwencji przerażonych rodziców, Mirosława W. ze szpitala wyprowadziła policja. Jednak skandaliczne zachowanie lekarza nie wzruszyło dyrektorki szpitala.
Małgorzata Stachurska-Turos nie wyrzuciła pijaka dyscyplinarnie z pracy, tylko pozwoliła, by odszedł na własnych warunkach. Wszystko, by zatuszować sprawę!
Przeczytaj koniecznie: Grudziądz: Nie przyjęli naszej córki do szpitala - zmarła 10 godzin później
Sceny grozy rozegrały się w sobotni wieczór w szpitalu dziecięcym przy ul. Niekłańskiej. Mirosław W. był wtedy jedynym lekarzem dyżurnym na oddziale. Doktor zachowywał się jednak bardzo dziwnie i to wzbudziło podejrzenia rodziców małych pacjentów. Zadzwonili więc na policję i kiedy mundurowi przyjechali do szpitala, wszystko stało się jasne.
- Około godziny 20 policjanci dostali zgłoszenie o pijanym lekarzu. Kiedy przyjechali na miejsce, przebadali go alkomatem. Urządzenie wskazało prawie 2 promile alkoholu we krwi, a wynik był rosnący - relacjonuje Maciej Karczyński (38 l.), rzecznik stołecznej policji.
Patrz też: W Wieliszewie stoi pusty szpital, w Warszawie kolejki się zawijają
Policjanci zabrali więc lekarza na komendę, by tam trzeźwiał.
I choć każdy pracodawca od razu zwolniłby dyscyplinarnie pijanego pracownika, tym bardziej lekarza, który ma ratować życie innych, to litościwa Małgorzata Stachurska-Turos, dyrektorka szpitala przy Niekłańskiej, zgodziła się, żeby Mirosław W. odszedł z pracy na swoich warunkach - oficjalnie "z powodów rodzinnych". Dzięki temu nadal może pełnić funkcję chirurga dziecięcego w ekskluzywnej prywatnej lecznicy.
- Dyrekcja szpitala uważa, że pracownik pod wpływem alkoholu zagraża pacjentom. I dlatego takie sytuacje są niedopuszczalne i karygodne - kaja się Magdalena Kojder, rzeczniczka szpitala dziecięcego przy ul. Niekłańskiej i zrzuca winę na policję: - Dyrektor do dziś nie dostała oficjalnego zawiadomienia z policji o zaistniałej sytuacji. Jeżeli taka sytuacja miała miejsce, to postępowanie powinno toczyć się z urzędu - tłumaczy Kojder.