Był środek nocy. Mateusz Sz. (23 l.), Jakub O. (19 l.), Kamil B. (17 l.), Mateusz K. (23 l.) i Dawid S. (23 l.) wyszli z dyskoteki w Pile (woj. wielkopolskie), żeby iść do pobliskiego sklepu. Humory im dopisywały, byli zgraną paczką, a tego dnia świętowali urodziny kolegi. Gdy byli już niedaleko, nagle na ulicy spotkali trzech mężczyzn. Wśród nich był Krzysztof Barańczyk. W powietrzu wisiała awantura.
Patrz też: Zabili mi Tadka, a mnie zgwałcili
- Zaczęli nas wyzywać. Usłyszeliśmy: "wieśniaki, stójcie". Potem mnie popchnęli - mówił wczoraj w poznańskim Sądzie Okręgowym Mateusz Sz. i przyznał, że z kolegami wcale nie planowali bójki, ale po prostu... jakoś tak wyszło. Po ostrej wymianie zdań już tylko sekundy dzieliły mężczyzn od wymiany ciosów. Zaczęła się bójka. Posypały się razy. Mateusz Sz., Jakub O., Kamil B., Mateusz K. i Dawid S. szczegółowo opisywali śledczym, jakie ciosy zadawali Krzysztofowi. W ruch poszły pięści i nogi. Gdy ktoś spłoszył napastników i uciekli, w Krzysztofie jeszcze tliło się życie.
Lekarze kilkanaście dni walczyli o mężczyznę. Niestety, Krzysztof za niefortunną wypowiedź zapłacił najwyższą cenę. Miał obrzęk mózgu, stłuczone płuca i wewnętrzne krwawienie. Zmarł w szpitalu. Kilka dni później prokuratura zatrzymała sprawców śmiertelnego pobicia. Dokładnie tydzień po śmierci Krzysztofa ulicami Piły przeszedł czarny marsz.
- Protestujemy przeciwko przemocy na ulicy, nie czujemy się bezpiecznie - krzyczeli uczestnicy pierwszego w historii tego miasta takiego marszu.
Wczoraj w Poznaniu rozpoczął się proces zabójców. Ewa i Jarosław Barańczykowie, rodzice zamordowanego Krzysztofa, nie znajdują słów na opowiedzenie, jak wielki jest ich żal i rozpacz po stracie syna. Ze łzami w oczach patrzyli na twarze katów swojego syna, którym grozi 10 lat więzienia.