Było już po burzy i wydawało się, że żadne niebezpieczeństwo im nie grozi. Ale nagle potężnie grzmotnęło. Piorun walnął w drzewo, pod którym stali ojciec i syn. Ześlizgnął się po pniu i trafił w Pawła. Chłopiec bez czucia padł na ziemię, a jego koszula zaczęła się palić.
- Było już po burzy, nie spodziewaliśmy się, że może stać się coś złego - na wspomnienie strasznych chwil po policzkach pana Stanisława, ojca Pawła, ciekną łzy.
Nic nie zwiastowało nieszczęścia, gdy w poniedziałkowe popołudnie z synem wybrał się w odwiedziny do swego brata Jana, mieszkającego w sąsiedniej wsi. Kiedy już pełna grzmotów i rozdzierających niebo błyskawic burza znikała gdzieś za wzniesieniami, ojciec i syn wyszli z domu. Stali właśnie przy wysokim drzewie, gdy niespodziewanie, niczym grom z jasnego nieba, uderzył w nie piorun.
- Odrzuciło mnie na dwa metry, ale nic mi się nie stało - opowiada pan Stanisław. - Niestety, mój Pawełek nie miał tyle szczęścia. Ten piorun z drzewa uderzył w mojego synka. Tak mu tu przeszedł bokiem po całym ciele - ojcu głos więźnie w gardle, gdy pokazuje ręką na cały prawy bok swego ciała.
Natychmiast rzucił się na ratunek Pawłowi leżącemu obok drzewa i ugasił płomienie na koszuli syna. Wierzył, że za chwilę Pawełek się ocknie. Daremnie. Wezwane pogotowie zabrało 15-latka do szpitala w Nowym Sączu. Chłopiec jest dotkliwie poparzony, nieprzytomny. Leży na oddziale intensywnej terapii podłączony do specjalistycznej aparatury.
- Lekarze mówią, że trzeba czekać. Boże, żeby tylko z tego wyszedł - pan Stanisław żarliwie modli się, by jego synek wrócił do zdrowia.
- Pawełek musi wyjść z tego. Nie ma teraz nic ważniejszego - powtarza ojciec.