To, co zdarzyło się w Smolnikach, wprost nie mieści się w głowie. Wszak w burzowych instrukcjach bezpieczeństwa wyraźnie stoi, że wystarczy zamknąć okna i odłączyć od prądu sprzęt domowy. - Jak widać, to może nie wystarczyć - komentują strażacy, którzy interweniowali w Smolnikach. Według nich piorun uderzył w komin budynku i przez instalację elektryczną w mgnieniu oka przedostał się do środka.
- To się stało zaraz po tym, jak wróciliśmy znad jeziora - opowiada Jan Poniszko (52 l.), ojciec porażonego Artura. - Zjedliśmy obiad, Artur szykował się do pracy na drugą zmianę. Robił sobie kanapki. Grzmotnęło, gdy podszedł do lodówki. Jakby ktoś z armaty przywalił! Byliśmy w szoku, bo nawet nie zbierało się na burzę! To był jeden jedyny piorun! Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby dom nie był solidnie uziemiony. A tak tylko dach mamy uszkodzony, ale chwała Bogu żyjemy - mówi pan Jan.
Tymczasem Państwowa Straż Pożarna podsumowała tragiczny weekend: powalone drzewa zabiły trzy osoby, 16 raniły (w tym czterech strażaków), w całym kraju wichury zdewastowały pół tysiąca dachów i pozbawiły prądu blisko 60 tysięcy ludzi! A to nie koniec. Groźnie wiać i grzmieć będzie do końca tygodnia. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ostrzega, by podczas burzy unikać otwartych przestrzeni, nie stać pod jedynym w okolicy drzewem, a w górach jak najszybciej zejść ze szczytu.