Pan Stanisław nie ma już łez, aby opłakiwać miłość swego życia. Choć od ślubu minęło już ponad pół wieku, to oboje kochali się nad życie. A on patrzył na swą żonę Helenę jak w obrazek i nie wstydził się głośno chwalić, że wciąż kocha ją tak mocno, jakby dopiero co się pobrali.
- Jak teraz będę żył? - pyta sam siebie pogrążony w rozpaczy. Wciąż ma przed oczyma ciało swej żony leżące na środku drogi biegnącej przez pola obsiane zbożem i popaloną chustkę z głowy, którą policjanci rozłożyli na masce radiowozu.
Niewykluczone, że panią Helenę zabiło właśnie wielkie uczucie, którym darzyła swego ślubnego wybranka. Feralnego popołudnia wracała rowerem z zakupów. Chciała jak najszybciej znaleźć się w ramionach męża.
Choć zrobiło się ciemno od chmur, dzielnie walczyła z wiatrem i zacinającym deszczem. Widziała już światło w oknie kuchni, w której czekał na nią jej Stanisław. Niestety. Nie miała szans, gdy przerażający żywioł w sekundę zabrał jej życie.
W małej wsi Górne ludzie wciąż nie chcą się pogodzić, że pani Helena odeszła z tego świata. Państwo Kowalscy stawiani byli za wzór małżeństwa. Zawsze razem, zawsze zgodni i pracowici doczekali się trójki dzieci, gromadki wnucząt i prawnucząt. Osamotnionemu mężczyźnie trudno pogodzić się ze śmiercią żony. Już tęskni za nią i jej kochającym spojrzeniem. Za ich rozmowami i wspólnym obiadem z węglowej kuchni. Już nigdy nie poczuje zapachu jej pysznych zup, nie zobaczy jej sylwetki krzątającej się po domu.
Pan Stanisław jest po dwóch zawałach serca. - Czekam na trzeci. Już ja sam na tym świecie nic nie nawojuję - mówi smutno.